Przyjeżdżając
do kraju tak odmiennego od naszego, człowiek przeżywa na początku szok
kulturowy. Aby nieco zmniejszyć jego moc i łatwiej przystosować się do nowych
warunków, należy przyjąć jedną podstawową zasadę – nie dziwić się absolutnie niczemu.
Czasami
nie jest to łatwe. Dlatego pomyślałam, że sporządzę dla Was listę spraw, które
mnie – po ponad miesięcznym pobycie – już nie dziwią. Dzięki temu, gdy
przyjedziecie mnie odwiedzić (do czego gorąco zachęcam), uporacie się z szokiem
znacznie szybciej.
do tego rozdziału chyba ciężko będzie
dopasować odpowiednie fotografie, więc postanowiłam pokazać Wam różne różności…
Zacząć
muszę chyba od tego, że zupełnie już nie dziwi mnie to, że szkolenie
zaplanowane na 8:30 rozpoczyna się o 9:40, a pracy jeszcze ani razu nie
zaczęliśmy o tej godzinie, o której powinniśmy. Czasem trudno mi się z tym
pogodzić, ale mam wrażenie, że słowo „punktualność” jest zupełnie
nieprzetłumaczalne na język twi. Chyba jeszcze nie pisałam o tym, że w Ghanie
używa się ogromnej liczby języków. Każdy region ma swój własny, ale jest jeden
– twi – który nieoficjalnie uchodzi za język urzędowy. Wszyscy potrafią się nim
jako tako porozumiewać. Angielski, będący oficjalnym językiem, używany jest w
miastach. W Akrze nie ma żadnego problemu z porozumieniem się po angielsku. To
znaczy problem jest i to duży - po
miesiącu osłuchiwania się, rozumiem około 60-70% tego, co do mnie mówią, no ale
to już zupełnie inne zagadnienie. Zawsze można poprosić, żeby ktoś powtórzył
lub powiedział innymi słowami. Natomiast na prowincji zdarzają się osoby nie
znające angielskiego w ogóle. W kościele
w Akosombo msza odprawiana była w dwóch językach, większość po angielsku, ale
najważniejsze fragmenty, w tym kazanie, były powtarzane w twi. A pamiętacie pana, którego pytałam o
zafoliowane banany? Zupełnie nie znał angielskiego.
To
mi przypomina, że pokazałam zdjęcie bananów w pracy. Najpierw spytałam
Miłosierdzie, ale ona w ogóle nie umiała mi pomóc. Potem poszłam do
Cierpliwości, która stwierdziła, że owszem, wiele razy widziała takie folie,
ale nie wie jaki jest ich cel. Aż w końcu Sprawiedliwość wyjaśnił mi, że dzięki
takiemu zapakowaniu, banany szybciej dojrzewają. Sprawiał wrażenie, że wie, co
mówi, więc uznałam sprawę za wyjaśnioną. A Miłosierdzie, Cierpliwość i Sprawiedliwość
to imiona moich kolegów z pracy. Mamy jeszcze Bismarcka i Boże
błogosławieństwo.
to tak dla przypomnienia , o czym mowa
to tak dla przypomnienia , o czym mowa
Pewnego
dnia kupiłam sobie słowniczek angielsko – twi, bo pomyślałam, że dobrze byłoby
opanować parę podstawowych zwrotów w tym języku. Jego zawartość nieco mnie
jednak zaskoczyła. Pierwszy rozdział, z najpotrzebniejszymi wyrazami, zaczyna
się od słowa „pogłoska”, potem idzie „plotka”, „oszust” i „barbarzyńca”. W
następnym dziale, zatytułowanym „małżeństwo i śmierć” jest słowo „konkubina”,
„poligamista” i wyrażenie „kłopoty matrymonialne”. Znalazłam też wyraz
„narzeczony”, który na twi tłumaczy się „obaa a abarima agye atom se obeware
no”. Coś mi się zdaje, że nie nauczę się tego języka…
Na
szczęście angielski jest jednak dominujący i wszelkie napisy są zawsze w tym
języku. Dla przykładu – zdjęcie zrobione w teatrze przed drzwiami wejściowymi
na widownię.
napis głosi: tutaj wyrzuć gumę do żucia
Bardzo
mi się ten sposób podoba, bo od zawsze byłam zdania, że przyklejanie gumy pod
stołem czy krzesłem albo rzucanie na chodnik, powinno być karane ciężkimi
robotami.
Dzięki
temu, że lokalne radio nadaje też po angielsku, jadąc do pracy mogę słuchać
różnych audycji. I w ogóle się nie dziwię, że zaproszonemu do studia gościowi
zadaje się następujące pytania:
- W jakim wieku chciałabyś umrzeć?
- Ile dni po śmierci chciałabyś leżeć w
chłodni przed pogrzebem?
- Czy wolałabyś umrzeć wcześniej czy później
niż twój mąż?
Przy okazji
dowiedziałam się, że tradycja nakazuje wyprawienie pogrzebu 40 dni po śmierci.
Tak jest najlepiej. Ale czasem trzeba czekać znacznie dłużej, bo pogrzeby w
Ghanie są szalenie kosztowne i niekiedy zebranie odpowiedniej kwoty wymaga
czasu. Dlatego też nie dziwi już mnie zupełnie, że ktoś, kto jedzie na pogrzeb
kupił sobie bilet na samolot miesiąc temu.
habit ghańskiej
zakonnicy – nieco zaskakujący, a przy tym ładniejszy od znanych mi do tej pory.
Z przodu jest jeszcze biało- granatowa aplikacja – coś jakby Pałac Kultury. To
znaczy, pewnie jest to wieża jakiegoś kościoła, ale przypomina PKiN
Skoro już mowa o
pogrzebach i zakonnicach, to pora na obowiązkową dawkę religii. Dziś o tym, że
nie dziwi mnie zupełnie, że muzułmanin Mohamed rozpoczyna pracę modląc się na
głos: Panie Jezu, spraw, żebyśmy zrobili wszystko na czas, Chryste opiekuj się
nami. Na początku myślałam, że może ma tylko takie imię, że się przechrzcił
albo coś. Ale zrobiłam dyskretny wywiad i okazało się, że Mohamed, ojciec
Ismaela jest stuprocentowym wyznawcą islamu. Przyjęłam to do wiadomości i wcale
się nie dziwię. Nic a nic.
meczet czy
kościół, to bez znaczenia - przecież Bóg i tak jest jeden
Wracając do rzeczy świeckich, to
nie zaskakuje mnie wcale, że trawnik tuż koło głównej ulicy, który jeszcze do
wczoraj był zwykłym kawałkiem zakurzonej drogi
w środku miasta, w ciągu zaledwie jednej nocy przekształcił się w pole
uprawne. Z całkiem sporymi roślinkami.
A szafa z lustrem,
którą obserwuje od miesiąca w drodze do pracy, najwyraźniej znalazła nabywcę i
już nie stoi wystawiona na niedokończonej
budowie. Od kilku dni w tym miejscu można podziwiać inny regał, który może też
któregoś dnia uda się sprzedać.
sklep meblowy
przy ulicy, którą jeżdżę do pracy. Szafa z prawej już sprzedana
Ta sama ulica, na której spędzam
wiele czasu, tkwiąc w makabrycznych korkach, daje też inne powody do
przemyśleń. Otóż niby nie da się jechać, bo sznur samochodów ciągnie się po
horyzont, ale z drugiej strony, wszystkie one stoją na jednym pasie, podczas,
gdy drugi – może trochę nadgryziony od strony krawężnika, ale jednak przejezdny
– jest właściwie cały czas pusty. Czasem tylko przemknie tamtędy tro-tro lub
taksówka. Czyli naturalnie stworzony bus pas. Gdy spytałam mojego kierowcę, o
co chodzi i dlaczego tylko niektórzy jadą tamtędy, odpowiedział, że to są ludzie,
którym się spieszy. A nam się nie spieszy?! Niestety, więcej nie udało mi się
dowiedzieć, bo kierowca zupełnie nie rozumiał o co mi chodzi i czemu się
dziwię. A przecież ja się niczemu nie dziwię!
Powoli też uczę się
różnych zachowań ułatwiających współżycie z Ghańczykami. Na przykład zawsze
wchodząc do publicznej toalety, bardzo powoli i ostrożnie otwieram drzwi. Nawet
jeśli były uchylone czy wręcz otwarte, nie wchodzę energicznie do kabiny. Bo
ludzie tutaj nie mają zwyczaju zamykania się, a już na pewno nie na klucz czy
haczyk. Na początku co chwilę zdarzało mi się wejść do niby pustej i otwartej
toalety i zastać tam kogoś załatwiającego swoją potrzebę. Teraz zawsze najpierw
lekko popycham drzwi, tak żeby tylko trochę drgnęły, potem jeszcze raz, ciut
mocniej i dopiero trzecim ciosem dokonuję otwarcia. I dzięki temu unikam
niemiłej niespodzianki. Sposób sprawdzony, polecam. J
Wiem też, że to że
ktoś dał mi swój numer telefonu, zupełnie nie oznacza, że będzie do mnie
dzwonił właśnie z niego. Przeciwnie, zaraz następnego dnia zatelefonuje z
zupełnie innego numeru, a kiedy zapiszę i ten, to po chwili okaże się, że jest
też trzeci numer. W ten sposób nigdy nie wiadomo, kto do ciebie dzwoni. A
ponieważ nie za bardzo wychodzi mi rozpoznawanie ludzi po głosie, ciągle muszę
zadawać głupie pytanie: ale kto mówi? A wszystko przez to, że sieci komórkowe
miewają tu duże problemy z zasięgiem. I w jednym miejscu lepiej jest dzwonić z
vodafone, w innym z tigo, a w innym z jeszcze innej sieci. Ludzie noszą więc po
trzy telefony i dzwonią z nich naprzemiennie, stosownie do okoliczności.
Dlaczego na ogół podają mi numer, którego używają najrzadziej, pozostanie chyba
zagadką na zawsze.
kartę
doładowania do telefonu można kupić na każdym straganie
Może to i dobrze, bo jakbym tak
wszystko umiała sobie wytłumaczyć to zrobiłoby się nudno. A tak, codziennie mam
materiał do ćwiczeń z niedziwienia się…
A to znajdę coś pod
drzewem:
nikt nie wie,
jak to się nazywa, ale wszyscy zgodnie twierdzą, że to pyszny owoc
A to przy ulicy:
często spotykany
znak drogowy
Lub w restauracji:
to chyba samiec,
bo były też inne - takie same, tylko całkiem szare – pewnie samice
Sami widzicie –
nudno nie jest. A pewnie dużo jeszcze zostało do poznania i odkrycia. No i do
nauczenia się. Na przykład – jak zjeść fufu zanurzone w misce zupy, nie
używając sztućców. Każdy szanujący się Ghańczyk robi to wyłącznie przy użyciu
rąk, ja – budząc powszechne politowanie – proszę o łyżkę.
Ale uczę się pilnie
i mam nadzieję, że przy okazji i Wam też Ghana staje się coraz bliższa. Bo to
naprawdę ciekawy i przyjazny kraj.
Na zakończenie
jeszcze foto-zagadka. Co to jest?
odpowiedzi można
przysyłać na adres: wyprawyzagawy@gmail.com
Do następnego razu!
najbardziej to sie ciesze ze nie musze korzystac z takich sklepow meblowych,czy takie slupy wysokiego napiecia to czesty obrazek, ja wprowadzilabym u nas zakaz popkornu bo to mi bardziej przeszkadza niz guma do zucia
OdpowiedzUsuń