W Afryce nie ma
może wspaniałych zabytków, pałaców czy pomników. Są za to bazary, na których
można spędzić czas równie ciekawie, jak w najlepszych muzeach Paryża czy
Londynu.
Właściwie każda ulica w mieście jest targowiskiem.
Chodniki i krawężniki służą zupełnie do czegoś innego niż w Europie.
Stwierdzenie, że można tu zaopatrzyć się we wszystko nie byłoby trafne – na
tutejszej ulicy można kupić znacznie więcej (oczywiście za wyjątkiem farby do
włosów w kolorze blond).
Bazary
w Akrze można podzielić z grubsza na trzy kategorie. Pierwsza z nich to
cotygodniowe targi spożywcze, czyli coś co występuje i u nas. Do Wyszogrodu
jeździ się na zakupy w każdy piątek, a na Te Spu Market dzień targowy wypada w
sobotę. Wybrałam się tam za radą mojej
konsultantki do spraw Ghany – Odette.
Targ
afrykański, na pierwszy rzut oka nawet dość podobny do polskiego, różni się
jednak kilkoma szczegółami. Przede
wszystkim jest tu nieco inny asortyment. Na początek więc spacer wśród straganów
i podziwianie nieznanych mi owoców i warzyw.
to są orzechy palmowe, z których robi się zupę….
... a to jest nie wiadomo co – też na zupę
Targ jest dobrze
zaopatrzony, oprócz powszechnych
wszędzie plantanów czy jamu, można tu kupić także towary egzotyczne, takie jak
kalafiory czy buraki. Korzystając z tej okazji inabyłam pęczek buraczków z
botwinką – dziś na obiad będzie chłodnik litewski po ghańsku.
Tu
mała dygresja lingwistyczna. Ciężko mi było zdecydować czy powinno się pisać
„ghanijski” czy „ghański”, „Ghańczyk” czy „Ghanijczyk”. Do tej pory pisałam tę wersję z „j”, ale po
konsultacji lingwistycznej przestawiam się na ten drugi sposób. Za zamieszanie uprzejmie przepraszam.
Zauważyłam,
że na żadnym straganie nie ma wagi. Wszystko, czego nie da się kupić na sztuki,
oferowane jest na puszki lub piramidki. Puszki są po konserwach i występują w
trzech rozmiarach – mała, średnia i duża. Piramidki zaś, utworzone z
pogrupowanych pomidorów czy cebul są na ogół większe lub mniejsze.
przerażająco ostre papryczki sprzedawane są
na puszki
Zmiana tego
schematu przychodzi sprzedawcom z trudem. Gdy chciałam kupić jedną cytrynę (w
piramidce było ich 5), musiałam długo tłumaczyć, jak wyobrażam sobie taką
transakcję. W końcu sama ustaliłam cenę, zapłaciłam 30 pesewas (to tutejsze
grosze) i odeszłam, zostawiając sprzedawcę, bezradnie patrzącego na okaleczoną
piramidkę.
Na
Te Spu Market można kupić nie tylko warzywa i owoce. Ciekawy, choć może nie
najładniej pachnący, jest dział rybno-ślimaczy. Suszone i wędzone ryby są w
Ghanie bardzo popularne, je się je zarówno same, jak i w daniach mięsnych.
Odette dodaje rybę do rosołu z drobiu, bo twierdzi, że kurczaki w Akrze są bez
smaku i żeby zupa była naprawdę dobra trzeba ją podrasować. Ślimaki natomiast
je się jako oddzielne danie. Podobno przepyszne.
ślimaki
gotuje się – tak jak nasze raki – wrzucając żywe do wrzątku
Pomiędzy
straganami stacjonarnymi przechadzają się też kupcy obnośni. Do jednego z nich
podeszłam i zagadałam, bo od dawna już intrygowały mnie kolorowe siatki, które
sprzedawane są na każdej ulicy.
takich panów spotyka się dosłownie na każdym kroku
A tu zakupiona przeze mnie siatka w całej okazałości
Pan
powiedział mi, do czego służą i ja już wiem. A Wy? Podpowiem, że nie są to ani
sieci rybackie ani moskitiery ani siatki na motyle.
inny sposób prezentacji kolorowych siatek
Otóż
siatki owe są po prostu myjkami, rodzajem
gąbki do kąpieli. Muszę przyznać, że trochę się zdziwiłam, bo częstotliwość z
jaką widuję sprzedawców tych siatek skłaniała mnie do przypuszczenia, że to
artykuł pierwszej potrzeby. A tu proszę… wychodzi na to, że Ghańczycy to
najbardziej wymyty naród świata!
W
konkursie na „naj” wysoką pozycję zajęliby też bez wątpienia w kategorii
religijność. Świadczy o tym nie tylko liczba kościołów, ale również nieustanne
modlitwy oraz działalność kaznodziejów. Kiedyś słyszałam płomienne kazanie
wygłoszone w autobusie, a teraz mogłam posłuchać o Bogu na targowisku. Nie do
końca rozumiałam o czym mówił przechadzający się wśród straganów mężczyzna z
mikrofonem, ale wykrzykiwane co chwila „Alleluja”, „Hosanna” i „Jezus Chrystus”
nie pozostawiały wątpliwości, co do charakteru przemówienia.
bazarowy kaznodzieja
Gdy
tak chodziłam i robiłam zdjęcia, zagadnęła mnie jedna ze sprzedawczyń. Spytała,
dlaczego tyle fotografuję.
- Chcę pokazać rodzinie i znajomym, jak jest w
Ghanie.
- A kiedy wracasz do domu? – spytała.
- Za kilka miesięcy. Ale wysyłam fotografie
przez internet, żeby wiedzieli, jak tu
żyję.
- To zrób i mnie zdjęcie – postanowiła
sprzedawczyni. – I też im pokaż.
Co
niniejszym czynię:
sprzedawczyni z Te Spu Market
Drugi rodzaj akrzańskiego (to przymiotnik od słowa „Akra” według mojego pomysłu) bazaru to codzienne targowisko uliczne. Pokrywa ono szczelnie około 97% powierzchni centrum miasta. Od sobotniego rynku różni się tym, że na ulicy można kupić nie tylko artykuły spożywcze, ale też kosmetyki, ubrania, sprzęt AGD, książki, biżuterię, buty i wszystko inne. Centymetry dzielące jedno stoisko od drugiego zajmują ruchome salony piękności. Siedząc na niskim stołeczkiem między miednicą, z której wyrasta piramida lśniących naszyjników, a płachtą z ułożonymi do góry ogonkami rybami, można poddać się zabiegowi pedicure lub manicure. A jeśli w trakcie malowania paznokci poczuje się głód, na wyciągnięcie ręki – i proszę traktować to dosłownie – jest stoisko gastronomiczne z daniami z fasoli lub smażonym plantanem.
ryby zawsze są gustownie ułożone
Na
zabieg upiększający jeszcze się nie odważyłam, ale fasoli postanowiłam
spróbować. Za 1 CD, czyli 1,5zł kupiłam sobie danie. Pani najpierw przetarła
ściereczką dość spory liść (znów ta niesłychana dbałość o higienę!), a
następnie nałożyła na niego porcję fasoli, polała czerwonym olejem palmowym,
posypała tartymi orzechami i wszystko starannie wymieszała. Potem zwinęła liść,
tworząc zgrabny pakiecik, zapakowała w czarną foliową torebkę i danie na wynos
gotowe! Dostałam nawet plastikową łyżeczkę, żebym nie musiała się męczyć ręką.
obnośne stoisko gastronomiczne
Miejsca do
zjedzenia nie było zupełnie. Szłam więc z moim daniem i szukałam jakiegoś
skrawka wolnej przestrzeni, gdzie mogłabym przystanąć i odpakować fasolę, aż w
końcu doszłam do dworca autobusowego. Ostatecznie więc, dopiero w domu udało mi
się spróbować potrawę. Była całkiem dobra i o dziwo nieostra.
danie po rozwinięciu liścia
Trzecim
i w moje klasyfikacji ostatnim rodzajem bazaru jest targowisko przyszosowe. Tak
jak u nas można kupić w ten sposób jagody czy grzyby, tak w Ghanie sprzedaje
się meble, rzeźby, rośliny doniczkowe itd. itp.
zamiast ogródkowych krasnali rzeźby drobiu
Artykuły
większe - wyrabiane zazwyczaj na miejscu - ustawione są na poboczu. Z rzeczami
drobniejszymi sprzedawcy krążą wśród samochodów.
przydrożny salon meblowy
kosze świeżutkie, dopiero co uplecione
zdjęcia robione z ukrycia jeszcze słabo mi wychodzą
Dlatego pan z klapkami szybko wycofuje się
spośród samochodów i skupia na
przechodniach, pieszy może się zatrzymać, obejrzeć kilka różnych rodzajów
butów, przymierzyć. A kierowca ma czas tylko na szybką transakcję. Wszystko więc
musi być popakowane i przygotowane do sprzedaży. Wieczorem po pracy, a może
rano przed świtem handlarz przygotowuje w domu te pakieciki. Układa w swoim
kartonowym sklepiku piramidę z herbatników czy limonek (po pięć w pakiecie), a
układając marzy sobie, jak to będzie pięknie, gdy sprzeda je wszystkie i wróci
do domu z pustym pudłem. Ale marzenia nie spełniają się często. O ile widzi się
czasem rękę wyciągającą się z samochodu po torebkę wody lub racucha, to rzadko
ktoś decyduje się na zakup ręcznika czy anteny…
trzeba handlować szybko, zanim autobus ruszy
Ja
też na razie kupiłam w ten sposób tylko jednego racucha. Nie mam jeszcze wprawy
w szybkim dokonywaniu transakcji, denerwuję się, że samochód ruszy i nie zdążę
zapłacić albo dostać reszty. Ale muszę potrenować, bo racuch okazał się
zaskakująco dobry. Był ciepły i smakował prawie jak nasze pączki. A kosztował
40 pesewas (czyli 60 groszy). W czubato wypełnionej miednicy pani miała ich
pewnie ze sto. Jeśli – stojąc cały dzień na szosie między samochodami, w upale,
z ciężką miednicą na głowie - sprzedałaby wszystkie, zarobiłaby 40 CD (wczoraj
w hinduskiej restauracji zapłaciłam tyle za obiad). Ale pewnie wszystkich nie
sprzeda, szczególnie, że dwadzieścia metrów dalej stoi inna kobieta z takimi
samymi racuchami, a pomiędzy nimi chodzi pan z czipsami, pani z orzeszkami i
dziecko z herbatnikami. A przecież, skoro sprzedawczyni spędza cały dzień
handlując, to ktoś inny musiał te racuchy usmażyć. I zarobek trzeba będzie
podzielić. No, chyba, że smażyła sama w nocy…
Rety,
chyba muszę przestać! Na szczęście w Afryce nie można się smucić zbyt długo.
Pozdrawiam :)))
PS: Dla zainteresowanych profesjonalne
wyjaśnienie sprawy „ghański” czy „ghanijski”.
Zasada jest taka, jak nazwa kraju kończy się
na -ia, to nazwa mieszkańca będzie -jczyk, np. Boliwia Boliwijczyk. A jak nie
ma -ia, to czyk. Najbliższa Ghanie brzmieniowo mogłaby być Argentyna . Więc
Argentyńczyk i Ghańczyk, Argentynka, Ghanka, Argentyńczycy, Ghańczycy.
Byłam blisko odgadnięcia że to myjka, aczkolwiek skłaniałam się też ku woreczkom na pranie ;)
OdpowiedzUsuńJeeeejku, jak ja bym się tam odnalazła - uwielbiam bazary i fast food (nawet w liściu wygląda świetnie!) :)))
Super są też te osoby, które tak lubią jak się im robi zdjęcie - pozdrawiaj je zawsze serdecznie ode mnie :)
A te kosze wiklinowe - cudo!
Czekam na kolejne posty i zdjęcia :)
Buziaki
P.S. Anglia-Anglik :> ; Hiszpania-Hiszpan :>
Ghana-Ghan, Ghanka? :) Tu faktycznie jest pole do popisu ;) Ghanijczyk jednak jakoś najbardziej pasuje moim uszom :)
Zdecydowanie powinnas wybrac sie do Ghany! Ja zapraszam na wyprawe juz w przyszlym roku. Sa jeszcze wolne miejsca :)
Usuńswiat barwny, az sie oczy smieja, zawsze mam problem z siatkami na zakupy, a tu taki patent - głowa ale bym fajnie wygladala co ?
UsuńNo cóż trzeba by potrenować zakupy na takim bazarze . A ta suszona ryba na rosole przypomina mi zupę którą nasi górale sromowieccy przyrządzają na kolację wigilijną .Zupa ta nazywa się JUHA. (chyba przez samo h).Gotują wywar z warzyw z kapustą kiszoną i dodają wędzoną i podpieczoną w piekarniku rybę.
OdpowiedzUsuńJa myjki z Ghany uwielbiam :)- używam od lat. Ja używam Ghanijczyk i Ghanijka- reguły regułami ale dla mnie taka odmiana lepiej brzmi.
OdpowiedzUsuńTe "zielone na zupę" to są tak jak groszek zielony- trzeba je ugotować, potem pałką ubić i przez sitko przepuścić- taka zupa krem wyjdzie- to jedna z wersji.
OdpowiedzUsuńA te "druty" z tymi haczykami na końcu to są do zawieszania firanek/zasłon.
O, to mam kolejny powód, żeby wrócić do Ghany - zupa krem z kulek :)
UsuńOdpowiedź na zagadkę bardzo prawidłowa, niestety nagroda w postaci niebieskiego kabelka, została już wręczona...
Nic nie szkodzi- ja tak dla ogólnej informacji napisałam :)
Usuń