Karuzela, karuzela
Na mym blogu co niedziela...
A ponieważ upał zadomowił się chyba na dobre, postanowiłam odwiedzić dziś trochę chłodniejsze miejsce - Argentynę, w której właśnie zaczyna się wiosna, kwitną bzy i jabłonie.
 
          To duży kraj i w takim krótkim tekście nie da się opowiedzieć o wszystkim. Ograniczę się więc dziś tylko do jednego, najbardziej południowego regionu Argentyny - Ziemi Ognistej.  
  
stąd wszędzie jest daleko
  
 Ushuaia, koniec świata 
  są i bloki i drewniane
chatynki
  Ponieważ wyprawa na Antarktydę
kosztuje parę tysięcy dolarów i trwa kilka dni, a tyle pieniędzy ani czasu niestety
nie miałam, postanowiłam zrobić sobie krótszą wycieczkę po Kanale Beagle.
Podczas czterogodzinnego rejsu po tym wodnym połączeniu dwóch oceanów – sto kilometrów
w jedną stronę zaczyna się Atlantyk, sto w drugą Pacyfik – odwiedziłam wysepki
zamieszkane przez lwy morskie. Oglądanie z bliska tych zwalistych
zwierząt robi ogromne wrażenie. 
  
dorodny samiec ze swoimi żonami
  Przespacerowałam się też po
wyspie, na której żyli kiedyś Indianie i obejrzałam specyficzną florę Ziemi
Ognistej. Szczególnie podobała mi się roślina wyglądająca jak wielki kamień
porośnięty mchem, a która okazała się być bliską krewną naszej poczciwej
marchewki. 
  
choć zupełnie niepodobne, te zielone „kamienie ” są kuzynami marchewki
  
  
Na mym blogu co niedziela...
A ponieważ upał zadomowił się chyba na dobre, postanowiłam odwiedzić dziś trochę chłodniejsze miejsce - Argentynę, w której właśnie zaczyna się wiosna, kwitną bzy i jabłonie.
kto tęskni za wiosną, powinien w listopadzie odwiedzić Argentynę
Ushuaia
stąd wszędzie jest daleko
            Dziś
przybywają tu ludzie chcący dotrzeć na koniec świata. To, że teren żadnego
innego kontynentu nie sięga tak daleko na południe, wydaje się być największym
bogactwem Ziemi Ognistej i miasta Ushuaia. W tym, skądinąd uroczym miasteczku,
wszystko kręci się wkoło końca świata; napisy na murach, przydrożne znaki,
nazwy restauracji i hoteli, maskotki, widokówki, breloczki, zakładki, po prostu
wszystko opatrzone jest napisem „fin del mundo”, co po hiszpańsku znaczy
właśnie „koniec świata”.
Ale atmosfera miasta i bez tego
byłaby niecodzienna. Z jednej strony port, z którego wyruszają statki płynące
na Antarktydę, z drugiej ośnieżone szczyty gór, a u ich stóp miasto, w którym
wśród nowych budynków wciąż nietrudno znaleźć stare, drewniane, zupełnie jakby
z Syberii przeniesione, kolorowe domki.
dorodny samiec ze swoimi żonami
choć zupełnie niepodobne, te zielone „kamienie ” są kuzynami marchewki
Podczas rejsu miałm też możliwość
spróbowania ukochanego napoju Argentyńczyków –yerba mate. Nie wydała mi się
zbyt smaczna, ale coś musi w niej być skoro nie tylko w tym kraju, ale prawie w
całej Ameryce Południowej ludzie nie wyobrażają sobie bez niej życia. Na ulicy,
w sklepie, w autobusie, wszędzie spotyka się osoby niosące pod pachą termos z
gorącą wodą niezbędną do napełniania naczynia z yerba mate, z którym nie
rozstają się właściwie nigdy.
Ja, choć z żalem, musiałam rozstać
się i z tradycyjnym napojem i z Ziemią Ognistą w ogóle. Droga, która przedtem
zajęła mi ponad tydzień tym razem trwała tylko 3 godziny, tyle bowiem leci samolot
z Ushuaia do Buenos Aires. A tam to już zupełnie inna bajka…
 
Wiosna na końcu świata, fantastycznie! Pamiętasz jak jadłyśmy w restauracji na końcu świata w Nepalu? Jak to dobrze, że ta Ziemia jest okrągła, dzięki temu jest nieskończenie wiele końców świata :).
OdpowiedzUsuńTakie słodkie wspomnienia obudziłaś. Trzeba to kiedyś powtórzyć, koniecznie, łącznie z caipirinhą na Copacabanie...
OdpowiedzUsuń