niedziela, 27 października 2013

Karuzela - Argentyna

Karuzela, karuzela
Na mym blogu co niedziela...

A ponieważ upał zadomowił się chyba na dobre, postanowiłam odwiedzić dziś trochę chłodniejsze miejsce - Argentynę, w której właśnie zaczyna się wiosna, kwitną bzy i jabłonie.

kto tęskni za wiosną, powinien w listopadzie odwiedzić Argentynę
 

          To duży kraj i w takim krótkim tekście nie da się opowiedzieć o wszystkim. Ograniczę się więc dziś tylko do jednego, najbardziej południowego regionu Argentyny - Ziemi Ognistej.
 
Ushuaia


         Do Ushuaia – położonego najbardziej na południu miasta świata – dotrzeć nie jest łatwo.
Z Warszawy leciałam najpierw 2 godziny do Amsterdamu, a potem 14 do Buenos Aires, gdzie przesiadłam się do autobusu, który przez kilka dni pokonywał pustkowia Patagonii. Potem był jeszcze prom przez cieśninę Magellana i w końcu znalazłam się na Ziemi Ognistej, która wbrew pozorom wcale nie rozpieszcza ciepłym klimatem. Swą nazwę zawdzięcza ogniskom, palonym przez miejscowych Indian nie tylko przed chatami, ale nawet na łodziach. Płomienie tych ognisk były pierwszą rzeczą, którą zobaczyli Ferdynand Magellan i jego ludzie, gdy w 1520 roku, szukając drogi pozwalającej opłynąć Amerykę, natrafili na tę ogromną wyspę. Wszystko wkoło spowite było dymem, a że nie ma dymu bez ognia, nazwali nowy ląd Ziemią Ognistą.

 
stąd wszędzie jest daleko

 
            Dziś przybywają tu ludzie chcący dotrzeć na koniec świata. To, że teren żadnego innego kontynentu nie sięga tak daleko na południe, wydaje się być największym bogactwem Ziemi Ognistej i miasta Ushuaia. W tym, skądinąd uroczym miasteczku, wszystko kręci się wkoło końca świata; napisy na murach, przydrożne znaki, nazwy restauracji i hoteli, maskotki, widokówki, breloczki, zakładki, po prostu wszystko opatrzone jest napisem „fin del mundo”, co po hiszpańsku znaczy właśnie „koniec świata”.

 Ushuaia, koniec świata

Ale atmosfera miasta i bez tego byłaby niecodzienna. Z jednej strony port, z którego wyruszają statki płynące na Antarktydę, z drugiej ośnieżone szczyty gór, a u ich stóp miasto, w którym wśród nowych budynków wciąż nietrudno znaleźć stare, drewniane, zupełnie jakby z Syberii przeniesione, kolorowe domki.

 są i bloki i drewniane chatynki

 Ponieważ wyprawa na Antarktydę kosztuje parę tysięcy dolarów i trwa kilka dni, a tyle pieniędzy ani czasu niestety nie miałam, postanowiłam zrobić sobie krótszą wycieczkę po Kanale Beagle. Podczas czterogodzinnego rejsu po tym wodnym połączeniu dwóch oceanów – sto kilometrów w jedną stronę zaczyna się Atlantyk, sto w drugą Pacyfik – odwiedziłam wysepki zamieszkane przez lwy morskie. Oglądanie z bliska tych zwalistych zwierząt robi ogromne wrażenie.

 
dorodny samiec ze swoimi żonami

 Przespacerowałam się też po wyspie, na której żyli kiedyś Indianie i obejrzałam specyficzną florę Ziemi Ognistej. Szczególnie podobała mi się roślina wyglądająca jak wielki kamień porośnięty mchem, a która okazała się być bliską krewną naszej poczciwej marchewki.

 
choć zupełnie niepodobne, te zielone „kamienie ” są kuzynami marchewki

 
Podczas rejsu miałm też możliwość spróbowania ukochanego napoju Argentyńczyków –yerba mate. Nie wydała mi się zbyt smaczna, ale coś musi w niej być skoro nie tylko w tym kraju, ale prawie w całej Ameryce Południowej ludzie nie wyobrażają sobie bez niej życia. Na ulicy, w sklepie, w autobusie, wszędzie spotyka się osoby niosące pod pachą termos z gorącą wodą niezbędną do napełniania naczynia z yerba mate, z którym nie rozstają się właściwie nigdy.

Ja, choć z żalem, musiałam rozstać się i z tradycyjnym napojem i z Ziemią Ognistą w ogóle. Droga, która przedtem zajęła mi ponad tydzień tym razem trwała tylko 3 godziny, tyle bowiem leci samolot z Ushuaia do Buenos Aires. A tam to już zupełnie inna bajka…
 
boskie Buenos

2 komentarze:

  1. Wiosna na końcu świata, fantastycznie! Pamiętasz jak jadłyśmy w restauracji na końcu świata w Nepalu? Jak to dobrze, że ta Ziemia jest okrągła, dzięki temu jest nieskończenie wiele końców świata :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie słodkie wspomnienia obudziłaś. Trzeba to kiedyś powtórzyć, koniecznie, łącznie z caipirinhą na Copacabanie...

    OdpowiedzUsuń