Pisząc o pomocy dla Syrii,
zaczęłam przeglądać zdjęcia z pobytu w tym kraju. Wróciły wspomnienia miejsc i
ludzi. Miejsc, których być może już nie ma, a nawet jeśli są, to wyglądają
pewnie zupełnie inaczej i ludzi, których los okrutnie teraz doświadcza. A
przecież było tam tak pięknie, spokojnie i przyjaźnie. Pozwólcie zatem, że zabiorę Was dziś do Syrii
z czasów pokoju.
opowieść będzie o Hamie, jednym z większych miast Syrii
Hama to
miasto bardzo stare, które – jako Chamat
- występuje nawet na kartach Biblii. W Syrii to jednak nic takiego, cały kraj
jest jednym wielkim podręcznikiem historii, kolebką kultury i nauki.
Do Hamy
jeździ się głównie po to, żeby zobaczyć norie – starożytne urządzenia do podnoszenia i przemieszczania wody. Znaleźć
je można też w kilku innych miejscach, ale te w Hamie są najwspanialsze. I
największe na świecie – do 20 metrów wysokości. Choć zbudowane prawdopodobnie w
IV w. p.n.e. wciąż działają. Czerpią wodę z rzeki Asi, znanej w starożytności
jako Orontes i kręcą się, wydając charakterystyczne dźwięki, które stały się
bazą do stworzenia całego nurtu muzyki tradycyjnej.
Nasłuchałam
się i naczytałam o noriach wiele. Jakie są piękne, jak się wspaniale kręcą,
przelewając strumienie wody, jak wdrapują się na nie młodzi chłopcy, a potem z
góry skaczą w spienione wody rzeki. No jednym słowem, bajka.
Nie
zdziwicie się więc pewnie, że byłam dość rozczarowana, gdy po przyjeździe do
Hamy zobaczyłam taki oto widok:widoczny z prawej strony zakaz kąpieli, wydał mi się mocno przesadzony w zestawieniu z tą niewielką zielonkawą kałużą
Norie,
owszem były. Ale z powodu braku wody nie kręciły się i nie grały swojej muzyki.
Rzeka, która powinna była je napędzać, miejscami wyglądała tak:
Ponieważ
jednak nadzieja umiera ostatnia – razem z koleżanką, z którą podróżowałam po
Syrii – poszłyśmy wzdłuż brzegu rzeki, oczekując, że może kawałek dalej okaże
się, że jednak woda jest i tylko z jakichś dziwnych przyczyn, gdzieś tam się
zatrzymuje .
Szłyśmy
tak sobie i szłyśmy, aż poczułyśmy pragnienie. Wkoło nie było widać żadnego
sklepu, więc, gdy – przy kolejnej norii – zobaczyłyśmy kilku mężczyzn,
postanowiłyśmy spytać o to, czy gdzieś w okolicy można kupić coś do picia. sędziwa noria raz jeszcze
Oczywiście
– znajdowałyśmy się przecież w kraju arabskim – takie pytanie spowodowało
natychmiastowe zaproszenie na herbatę. I tak właśnie poznałyśmy Hamida i jego
kolegów, którzy zajmowali się konserwacją norii. Wytłumaczyli nam, że brak wody
w rzece jest okresowy, następuje zazwyczaj we wrześniu i po prostu miałyśmy
pecha, że przyjechałyśmy akurat w tym terminie.
- Jeszcze miesiąc temu było tak – powiedział Hamid i pokazał
nam film nakręcony telefonem. Występowała w nim wspaniała, płynąca bystro
rzeka, kręcąca się noria i dzieciaki wdrapujące się na nią, a potem skaczące do
wody, jak z trampoliny.Żebyśmy nie wyjechały z Hamy zawiedzione, Hamid wraz z kolegami oprowadzili nas po zapleczu norii – przeróżnych zakamarkach i podziemiach pełniących rolę młyna.
jeden z naszych gospodarzy pokazuje, jak przesypuje się ziarno
Obejrzałyśmy
sobie wszystko bardzo dokładnie, zapoznałyśmy się z działaniem urządzeń,
przeszłyśmy specjalnym korytarzykiem nad samą rzekę, a potem posiedziałyśmy z
naszymi nowymi znajomymi przy herbacie.
Na
zakończenie wizyty Hamid postanowił jeszcze pokazać nam, znajdujący się kilka
przecznic dalej, zabytkowy meczet.
tu przyprowadził nas Hamid
Napis nad jego wejściem głosił, że jest to piąty najstarszy
meczet islamu. Jest z czego być dumnym.
Tak
miło spędziłyśmy czas, że następnego dnia, kupiwszy torebkę daktyli i suszonych
moreli, znów udałyśmy się z wizytą. Hamid ogromnie się ucieszył i zapragnął
przedstawić nas swojej rodzinie. Zapakował nas więc na swój motocykl i
pojechaliśmy do jego domu. Nie od razu jednak, bo w planie najpierw było
zwiedzanie. Hamid chciał nam pokazać panoramę miasta ze wzgórza, na które wiele
osób przyjeżdżało, żeby podziwiać widoki. Ale nie wypadało jechać tam bez prowiantu,
zatem po drodze wstąpiliśmy do baru, w którym nasz gościnny gospodarz zakupił
kebaby i jogurt. Mogłyśmy więc oglądać
sobie miasto z góry i jednocześnie pożywiać się pysznym mięsem zawiniętym w
pitę.
taka była Hama kilka lat temu
A potem
pojechaliśmy do domu Hamida. Było tam całe mnóstwo osób. Jak to zwykle w
arabskiej rodzinie, wszyscy mieszkają razem i trudno się zorientować, kto jest
kim. Rocznym bratankiem Hamida zajmowały się na równi wszystkie przebywające w
domu kobiety i zupełnie nie potrafiłam stwierdzić, która z nich jest jego
matką.
Nasze
pojawienie się zostało przyjęte z radością. Cała liczna rodzina usadowiła się w
salonie i zaczęła nas wypytywać o wrażenia z Syrii. Potem dzieci przyniosły
swoje szkolne wyprawki. Akurat był ostatni dzień wakacji i siostrzeńcy oraz
bratankowie Hamida z dumą prezentowali nowe mundurki i tornistry, z którymi
następnego dnia mieli pójść na rozpoczęcie roku szkolnego. Z tej wizyty pozostało mi wspomnienie dużej kochającej się rodziny, w której nie było zahukanych kobiet, o jakich zawsze się słyszy, gdy mowa o krajach arabskich. Wszystkie siostry, bratowe, kuzynki i ciotki Hamida były roześmiane i głośne. Przekomarzały się z mężczyznami i rozdawały im kuksańce. Ogólnie było bardzo gwarnie i wesoło.
Wieczorem pożegnałyśmy naszych gospodarzy i przed powrotem do hotelu poszłyśmy na jeszcze jeden spacer. Ostatni dzień wakacji był celebrowany przez wielu ludzi, którzy piknikowali w parkach i skwerach.
sprzedawca waty cukrowej
Żeby
wczuć się w klimat, kupiłyśmy sobie po lukrowanym jabłku i usiadłyśmy na
ławce.
Zaraz przybiegła do nas gromadka
dzieci, które wręczyły nam herbatniki i powiedziały, że mamy zapraszają na
kocyk. Chwilę więc posiedziałyśmy z
piknikującymi kobietami, znów opowiadając o nas i naszych syryjskich wakacjach.
A że panie nie mówiły po angielsku, więc oprócz ciastek i herbaty, do pożytków
tego spotkania muszę zaliczyć też bezpłatną lekcję języka arabskiego.lukrowane jabłuszka
Następnego
dnia rano wyjechałyśmy z Hamy i nigdy więcej nie spotkałyśmy Hamida ani jego
bliskich. Ale ostatnio często o nich myślę. Lękam się, że nie są już taką
szczęśliwą i roześmianą rodziną…
PS: Taka była Syria i jej mieszkańcy w czasach pokoju. O
tym, jak jest tam dziś można dowiedzieć się – między innymi - ze strony
fundacji Wolna Syria www.wolnasyria.org
, która w najbliższym czasie wyrusza z transportem pomocy dla Syryjczyków
znajdujących się w obozach dla uchodźców
na terenie Turcji.
Żałuję, że nie byłam w Syrii i nie zdążyłam zobaczyć przed tym całym koszmarem. Dobrze, że przypominasz jaki to piękny kraj i wspaniali ludzie.
OdpowiedzUsuńTe lukrowane jabłuszka występują też w Chinach. W Pekinie są zimowym przysmakiem. Tam są to owoce głogu, nawlekane na patyczek jak korale. Rozszyfrowałam jak się je robi ;) Nawet opisałam ;) Uwielbiam! Ciekawe, że w Syrii się nie rozpuszczały?
Głogu? O, to chyba jeszcze nigdy nie jadłam...
Usuń