sobota, 5 października 2013

Ghana i ja cz.1 - Mój dom


Ach, pojechałbym sobie do Ghany… 30 lat temu mówiłam taki wierszyk na szkolnej akademii, a dziś jestem tutaj. Chodzę do pracy, robię zakupy, mam własne krzesło i stół, słowem – mieszkam w Ghanie.

To jest mój dom – widok od strony ulicy.

Mój dom znajduje się w eleganckiej dzielnicy, na strzeżonym osiedlu. Mieszkają tu zarówno biali, jak i bogaci Ghanijczycy. Jest tu zupełnie inaczej niż w pozostałych częściach miasta – ulice są puste, nie ma straganów, chodniki są szerokie i bez dziur – więc właściwie można zapomnieć, że się jest w Afryce.

Wystarczy jednak tylko  przekroczyć bramę osiedla, żeby wszystko wróciło na swoje miejsce.
Wjazd na moje osiedle. Kilku strażników siedzi tam przez całą dobę.
 
Główna ulica, która prowadzi mnie i do pracy i do miasta jest zakorkowana właściwie zawsze. Na szczęście, jeśli komuś się bardzo spieszy, może jechać pod prąd, slalomem albo w inny sposób posuwać się do przodu szybciej niż inni – wszystkie chwyty dozwolone J
Spintex Road, czyli moja droga do pracy.
 
Jak widać – droga asfaltowa, choć pobocze coraz bardziej wygryzione i pewnie za jakiś czas przejezdna część ulicy znacznie się zwęzi. Oczywiście nikt się tym nie przejmuje, bo przecież i tak asfalt jest tylko na głównej drodze. Przecznice wyglądają tak:

Afryka nazywana jest Czarnym Lądem, choć stosowniejsze byłoby chyba słowo ”czerwony”, bowiem ziemia wszędzie ma taki właśnie kolor.

Właściwie, fajnie byłoby tu jeździć rowerem (a nawet mamy jeden). Ale, jak widać na poprzednim zdjęciu, dość tu górzyście. To znaczy, nie ma prawdziwych gór, ale szosa ciągle prowadzi albo pod górkę albo w dół. I boję się, że nie mam wystarczającej kondycji, by pedałować po tych wzniesieniach. Może któregoś dnia spróbuje na krótkim dystansie…
O tym, że moja dzielnica jest luksusowa świadczy też najbliższe centrum handlowe – Accra Mall. Wygląda zupełnie jak nasze Arkadie i inne Blue City. Jedyną różnicą jest to, że znacznie tu więcej sklepów ze sztucznymi włosami. Nie z perukami, tylko treskami i innymi pasemkami do doczepiania.  (Temat afrykańskich włosów jest szalenie interesujący i zamierzam poświęcić mu oddzielny rozdział. Ale najpierw muszę się więcej dowiedzieć i porozmawiać na ten temat z moimi koleżankami z pracy.) Poza tym, wszystko bardzo podobne, ceny też. Niektóre artykuły są nawet droższe niż u nas.
Szczególnie jest to zaskakujące, gdy się kupuje coś, co w Polsce jest bardzo powszednie i tanie. Człowiek wrzuca do koszyka nie zastanawiając się nad ceną - no bo ile może kosztować pojemniczek twarożku – a potem się okazuje, że 25 CD (tutejsza waluta nazywa się sidi – tak jak płyta kompaktowa) czyli ponad 40zł.

Accra Mall – tu można kupić europejskie jedzenie i skorzystać z bankomatu.
 
                Na szczęście nie wszystko trzeba kupować. Tuż pod moim oknem rosną banany i mango i jak tylko dojrzeją, będzie można rwać i jeść prosto z drzewa!
Mango na razie w fazie przekwitniętych kwiatków, ale już w listopadzie mają być owoce.
 
                W ogóle w moim ogródku jest bardzo ciekawie. Z pokoju można wyjść bezpośrednio na taki nibytaras i obserwować, co dzieje się u Odette, naszej gosposi, której drzwi prawie przylegają do moich. I tak na przykład, co kilka dni odbywa się ubijanie jamu.
 
Odette wali, a jej koleżanka podtyka nowe kawałki.
 
O jamie i innych sprawach napiszę w kolejnej części, a  teraz pozdrawiam i kończę. Pa!
 
 
 
 

 

14 komentarzy:

  1. Przewidując wielki sukces bloga, wpisuję się jako pierwszy aby móc się kiedyś pochwalić, że dokonałem pierwszego wpisu w wielokrotnie nagradzanym blogu podróżniczym.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo Ewa, pokonałaś kolejny próg. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy opowieści...

    OdpowiedzUsuń
  3. oooo udało mi się dodać komentarz :) Dzwonię do Twojej Mamy bo już zostałam dzięki temu ekspertem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ewa cieszymy się, ze wreszcie uruchomiłaś bloga może to Cie zmotywuje do regularnego pisania o swoich wyprawach a my będziemy mogli Ci towarzyszyć, cześć pierwsza jest super czekamy na następne

    OdpowiedzUsuń
  6. Ewa, masz "lekkie pióro", bardzo lubimy czytać twoje reportaże. Ten z Ghany jest również kapitalny, z ogromną przyjemnością go przeczytaliśmy. E&J

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie uważacie, że trzeba by jakoś rozpropagować tego bloga?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się. Wpisy na Facebooku na pewno pomogą.

      Usuń
    2. u mnie na facebook'u ten blog jest już bardzo popularny :)

      Usuń
  8. Tyle pozytywnych komentarzy! I ja dołączam do grona wiernych czytelników:)
    Powodzemua Ewuniu
    Ania P.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Okazuje sie ze nie trzeba przemieszczac sie tysiace kilometrow zeby byc w Afryce. Dzieki. Prosimy o wiecej

    OdpowiedzUsuń
  11. Minął sierpień, minął wrzesień, już październik i ta jesień…..
    Halo, halo, ale jaka jesień? Ewa, dzięki Twoim opowieściom robi się tak fajnie i ciepło na duszy zupełnie jak na początku lata :-)))

    Pisz, bo tak dobrze się Ciebie czyta.

    Joanna Gips

    OdpowiedzUsuń