Dziś jest
niedziela, wybrałam się więc do kościoła. Ogólnie rzecz biorąc, Ghanijczycy to
bardzo pobożni ludzie i kościół można tu spotkać na każdym rogu (meczet – jak
do tej pory - widziałam jeden), ale głównie są to świątynie wszelkich możliwych
odmian protestantyzmu. Właściwie każdy należy do innego odłamu, nawet nie
przypuszczałam że istnieje ich, aż tak wiele. Natomiast kościołów katolickich
jest kilka, porozrzucanych w różnych częściach Wielkiej Akry, czyli miasta z
przyległościami.
kościół
prezbiteriański bezpośrednio sąsiaduje z katolickim.
Na szczęście Odette
(jak pamiętacie – to nasza gosposia) jest katoliczką i powiedziała mi, gdzie
znajduje się najbliższy kościół i że msze odprawiane są o 6:30 i 8:30. Z
oczywistych przyczyn wybrałam tę drugą.
Wstałam rano,
założyłam wyjściowe ubranie i wyruszyłam w drogę. Gdy przechodziłam przez bramę
wjazdową do naszego osiedla, strażnik zagadnął:
-Idziesz do
kościoła?
- Tak – odparłam,
zastanawiając się, czy odgadł to po moim
kościółkowym ubraniu czy też po prostu w niedzielę o 8 rano nie można iść
nigdzie indziej.
- A pomodlisz się
za mnie? – spytał.
Wrodzona punktualność
sprawiła, że byłam na miejscu o 8:10. Pierwsza msza trwała w najlepsze, druga – jak głosiła tablica przed kościołem – miała się zacząć o 9:00. To
trochę dziwne, ale popołudniu ani wieczorem nie ma żadnego nabożeństwa.
Najwyraźniej – kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje…
a to już kościół
katolicki pod wezwaniem Bożego Ciała w pełnej krasie
Ponieważ miałam dużo
czasu, a obok była miła kawiarnia, poszłam na niedzielną kawę.
prawda, że
przyjemna? :)
po mszy pora na
ploteczki
Msza rozpoczęła się o 9:30, przy wypełnionej w ¾ świątyni.
Godzinę później było już pełno.
Dwóch księży w asyście ministrantów i kłębach dymu z
kadzidła przeszło przez cały kościół do ołtarza. Towarzyszyły im 2 ministrantki.
Jedna z nich, w białej komży i czerwonych szpilkach niosła w wyciągniętych w
górę rękach Biblię. Na początek chór odśpiewał pieśń. Wierni zaczęli podrygiwać
i rytmicznie klaskać. Spojrzałam w stronę ołtarza – ministranci i księża też się
kołysali , dyskretnie wybijając rytm
rękoma. Msza toczyła się znanym mi torem
mniej więcej do kazania. Potem zaczęła się najweselsza część – zbiórka na tacę.
Przed ołtarzem ustawiono dwa duże pojemniki. Ludzie po kolei, ławkami,
podchodzili do nich i wrzucali pieniądze. Porządkowi w niebieskich płaszczach
kierowali ruchem, najpierw ostatnie rzędy, potem następne i następne. W efekcie
powstały dwa węże sunące przez cały kościół. Dwa rozkołysane tańczące węże,
ponieważ zbieraniu na tacę towarzyszyła pieśń w wykonaniu zespołu wokalnego.
Śpiewał solista z akompaniamentem chórku żeńskiego, przygrywającego jednocześnie
na bębnach i tamburynach. Nie sposób było pozostać obojętnym, w pewnej chwili
spostrzegłam, że także moje nogi – zupełnie bez wiedzy ich właścicielki – przytupują w
rytm skocznej pieśni.
stanowisko zespołu
jeszcze puste – wkroczą do akcji w drugiej połowie mszy
Wracając na swoje
miejsce patrzyłam, co się dzieje dokoła. Jedna pani wstała i tańczy, inna
powiewa chusteczką trzymaną w wyciągnietej w górę ręce. Większość zaś podryguje
lub buja się jak na festiwalu w Opolu czy innym Kołobrzegu.
Gdy wszyscy złożyli
już ofiarę, msza potoczyła się dalej. Ale już kilka minut później nastąpiła
kolejna atrakcja – księża wyszli przed ołtarz, a od drzwi kościoła ruszyła
procesja z darami. Oczywiście przy wtórze radosnej pieśni kołysania i
rytmicznego klaskania wiernych. Dary, które niesiono do ołtarza nieco mnie
zaskoczyły. No bo, o ile rozumiałam chleb (nawet jeśli tostowy), to już coca
cola i papier toaletowy wydały mi się nieco dziwne. Lekko też zaniepokoiłam się, bo pani niosąca paletę
jajek tak kręciła tyłkiem oraz wszystkim czym się dało, że istniało duże ryzyko
dostarczenia do ołtarza jajecznicy. Na szczęscie jednak moje obawy były
nieuzasadnione, dary zostały złożone, a księża powrócili za ołtarz.
ołtarz, a przed nim dary spożywczo –
higieniczne
Drugie – i jak mi się
zdawało ostatnie – powszechne poruszenie nastąpiło przy Komunii. Tym razem wąż
był mniej rozkołysany, ludzie podchodzili do ołtarza w skupieniu.
Jednak już chwilę później
radosna pieśń znów poderwała większość wiernych z miejsc. Tańczyli i machali
chusteczkami. W ogóle chyba następnym razem muszę się w nie zaopatrzyć, bo w
wielu momentach mszy ludzie wyciagali ręce i powiewali chustkami, a ja nie
miałam czym.
Gdy myślałam, że to
już koniec i że czeka nas jeszcze tylko końcowe błogosławieństwo, porządkowi (w
niebieskich płaszczach) znów postawili przed ołtarzem dwa pojemniki. Zaczęli też
rozdawać ludziom koperty. Nie do końca zrozumiałam o co chodzi, ale
najwyraźniej tym razem datki miały być anonimowe.
koperty gotowe, teraz trzeba
poczekać na swoją kolej podejścia do ołtarza
I po
raz trzeci po całym kościele zafalował
wąż. Znów były bębenki, tamburyny i tańce. Tylko tym razem, przy ołtarzu
czekali księża z kropidłem i z całego serca obdarzali wiernych
błogosławieństwem wody święconej. Zanurzali kolorową, czerwono – niebieską
rozciapirzoną palemkę w wiadrze i tak sczodrze kropili, że patrząc na
niektórych ludzi wracających na swoje miejsce można było pomyśleć, że idą nie
od ołtarza tylko spod prysznica.
Jeszcze
tylko jedna pieśń, trochę tańca i końcowe błogosławieństwo. Księża i
ministranci przemaszerowali przez cały kościół, a ludzie zaczęli rozglądać się
za znajomymi. Ja wyciągnęłam aparat,
żeby porobić fotki tym wszystkim pięknym strojom, ale było mi trochę głupio
pchać się nachalnie z aparatem, więc zdjęcia sa jakie są – wybaczycie, mam
nadzieję.
często widzi się, że bliskie sobie osoby mają ubrania uszyte z tego samego
materiału. I to nie tylko – tak jak tutaj – dwie kobiety, ale np. żona, mąż i
dziecko. Wszyscy od stop do głów ubrani w takie same wzorki.
młodzież też nie przychodzi do kościoła w byle czym
po środku zdjęcia porządkowa w
niebieskim płaszczu
mężczyźni też starają się wyglądać
elegancko – taka marszczona w pasie tunika do dość powszechny męski strój
a tu pan w tradycyjnym stroju ludu Aszanti
W drodze powrotnej poszlam kawałek piechotą. Tuż koło
kościoła rozciaga się dzielnica apartamentowców. Jak sądzę, mieszka tu klasa
średnia.
dość porządnie wyglądające bloki
stolik z lewej strony w całości zajęty przez różne odmiany bananów i
plantanów
sprzedawca obuwia…
...
i jego sklep
Obejrzałam sobie to wszystko, a potem wsiadłam w tro-tro,
czyli minibusowy transport miejski i pojechałam do hinduskiej restauracji, żeby
w dalszym ciągu należycie dzień święty święcić.
Njadłam się po
kokardkę, bo w niedziele mają tam szwedzki stół, można jeść ile się chce. A ja
oczywiście musiałam spróbować wszystkiego.
A gdy taka najedzona
doturlałam się do domu, okazało się, że Odette czeka na mnie z wielką michą
fufu, które właśnie zrobiła z kasawy i plantanów. Nie wypadało odmówić, więc
wtrząchnęłam jeszcze i to danie. A był w nim i kurczak i ryba i ogromna klucha
i zupa…
fufu – faza wstępna: klucha z kasawy oddzielnie i zupa rybno-kurczakowa oddzielnie
fufu – faza druga: zupa wlana do miski z kluchą czyli danie gotowe do spożycia
O różnych rodzajach fufu i o tym, dlaczego robi się je
zawsze w niedzielę, napiszę następnym razem. Teraz stanowczo muszę się położyć…
Ta część podoba mi się bardzo. A stroje pań robią ogromne wrażenie. Wyglądamy przy nich jak szare myszki nawet na ślubnych ceremoniach!
OdpowiedzUsuńAnia, to szykuj kolorową kieckę na zbliżającą się ślubną ceremonię :))
OdpowiedzUsuńA swoją drogą, jak ja bym chciała, żeby u nas w kościele też były takie imprezy... ahhh
Nie wiem jak Ania, ale ja ju szyje sobie afrykanska sukienke. Uprzedzam!!
Usuńta czesc rownie inleresujaca,barwna nie tylko w strojach,jestesmy dzieki tobie w innym egzotycznym swiecie,prowadz nas dalej
OdpowiedzUsuńStroje super. A gdyby tak trochę tej atmosfery do naszych Kościołów przenieść ...to by się działo
OdpowiedzUsuń