W Warszawie wiosna zagościła na dobre, mogę więc już spokojnie i bez dygotania powrócić do wspomnień z „ciepłego”
kraju. O tym, jaka pogoda panuje w
indyjskim mieście Dardżyling, w lutym najlepiej powie Wam zdjęcie tej małej
hinduskiej turystki, którą spotkaliśmy koło japońskiej świątyni pokoju.
Nie
będziecie się więc dziwić, jeśli napiszę, że naszym ulubionym daniem przez
te kilka dni spędzonych w lodowatym klimacie był rosół z kurczaka z
makaronem, warzywami i dużą ilością kolendry. Pachnący, gorący i pyszny. Deser
też chcieliśmy mieć ciepły, dlatego zamiast typowo indyjskich specjałów, po rosole jadłam murzynka polanego
wrzącą czekoladą.
Ta kulka lodów, która towarzyszyła ciastu, była nieistotna, pod wpływem gorącego sosu rozpuszczała się natychmiast i jadło się cieplutki – to najważniejsze! – murzynek w czekoladowo-waniliowej otulinie.
Na
szczęście chłody skończyły się, gdy tylko zjechaliśmy jakieś 1,5 tysiąca metrów niżej,
z Himalajów do Kalkuty. Tam można już było raczyć się prawdziwymi zimnymi
lodami. Specjalnością Bengalu Zachodniego są szafranowe lody kulfi. My kupiliśmy
je w maciupeńkiej cukierence tuż obok naszego hotelu. Sklepik był tak maleńki,
że sprzedawca musiał się do niego dostawać po drabince i zeskakiwać z lodówki
na 20 cm² wolnej powierzchni podłogi, która była jego stanowiskiem pracy. Może
gdybyśmy jedli kulfi w prawdziwej kawiarni to wyglądałyby one inaczej, ale w
wersji ulicznej był to gruby plaster mocno zamrożonych lodów o barwie szafranu.
Pewnie wiecie o tym, że w egzotycznych krajach powinno się unikać jedzenia surowych owoców i mrożonego nabiału, czyli lodów. My też o tym wiedzieliśmy, ale czego się nie robi, żeby poznać wszystkie smaki odwiedzanego miejsca. Skutki? No cóż, jeśli macie stalowy żołądek to nic Wam nie będzie J
A po
powrocie do domu postanowiłam podjąć gości innym indyjskim deserem. Lista
potrzebnych do jego wykonania produktów, składająca się z marchewki i
skondensowanego mleka nie brzmi może jakoś wybitnie, ale zapewniam Was, że
wszyscy wylizywali miseczki. Długo gotowane mleko przemienione w kajmak z
aromatem kardamonu i posypką pistacjową jest naprawdę pyszne (oczywiście jak
zwykle, służę przepisem).
W książce kucharskiej napisane było, że deser należy posypać płatkami jadalnego srebra. Ja co prawda nie dysponowałam takowym, ale na deser po deserze podałam srebrne perełki, godne stołu maharadży. Kupiłam je w sklepie ukrytym w pajęczynie wąskich uliczek starego Waranasi.
Siedzący po turecku sprzedawca oszołomił mnie
wielością srebrnych smakołyków – spróbowałam i błyszczące goździki i lśniący
kardamon i połyskujące daktyle, w końcu kupiłam odświeżające oddech perełki o
smaku mięty (choć niektórzy twierdzą, że to raczej domestos L) i srebrne łezki, w
których wnętrzu kryją się ziarna anyżu.
a miseczka też indyjska, z liścia
Garstka
takich precjozów po obiedzie i już można iść do alkowy, gdzie czeka Maharadża…
Ja po garstce takich precjozów miałam ochotę na większą ilość wina :) Zaiste Tik-Tak przy nich to słaby dropsik.
OdpowiedzUsuńSmaczne te szafranowe lody czy takie sobie?
OdpowiedzUsuńtrudno stwierdzić właściwie. Mają chyba potencjał, ale były zbyt zmrożone, żeby poczuć smak.
Usuń