Przypomniało mi się, że przecież już dawno postanowiłam włączyć do arabeskowego cyklu opowieść o Uzbekistanie. To taki dziwny kraj, jednocześnie egzotyczny i swojski, bo jak wiadomo „kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”. Spędziłam tam jedne z najmilszych wakacji. Było ciepło, pięknie i tak jakoś domowo-rodzinnie. Może dlatego, że Uzbekistan to kraina uczciwych ludzi.
Samarkanda
Przed podróżą nie wiedziałam o tym kraju zbyt wiele. Bardzo
chciałam tam pojechać, bo Samarkanda i Buchara należą do tych miejsc, których
sama nazwa przyprawia o rozkoszny dreszczyk i nieopanowaną potrzebę
natychmiastowego spakowania plecaka i ruszenia w drogę (najlepiej na
wielbłądzie, z postojami w karawanserajach…).
tak wyglądała Samarkanda w pierwszych latach XX wieku i w moich przedwyjazdowych wizjach
Ale z drugiej strony wiedziałam,
że to kraj poradziecki, więc oczekiwałam raczej, że spotkam tam kombinatorów i
naciągaczy. A tymczasem….
w Uzbekistanie widać wiele elementów wspólnych z Ukrainą czy Białorusią
Pierwszy raz zdziwiłam się zaraz po wylądowaniu na lotnisku w
Taszkencie. Było bardzo wcześnie rano i w porcie lotniczym panowała senna,
leniwa atmosfera. Oprócz jednego baru, wszystko zdawało się być zamknięte. A
nam potrzebna była miejscowa waluta. Zwróciłyśmy się więc z pytaniem do
pracownicy lotniska, babuszki w nylonowym fartuchu, siedzącej koło toalety.
Tu mała dygresja (ale obiecuję, że potem wrócę do głównego
wątku). Uzbekistan, oprócz całego mnóstwa innych zalet, ma też tę, że ludzie –
właściwie wszyscy – mówią po rosyjsku. Dzięki temu nie tylko łatwo się z każdym
dogadać, ale też traktują człowieka jak swojaka i zaraz wdają się w pogawędkę.
No, a wtedy to już dozgonna przyjaźń murowana, bo przecież dziewuszki z Polszy
to nasze! Ktoś pamięta, że w czasie wojny u jego matki mieszkali Polacy, inny
oglądał „Czterech pancernych”, a co trzeci mężczyzna w wieku 50+ służył w
wojsku w Szczecinie, bo jak wiadomo wysyłali żołnierzy jak się tylko da
najdalej od rodzinnego domu. Od razu
więc płacimy mniej za wstęp i wszystko jest dla nas otwarte. Tylko jeden
dewizowy podrywacz, który już zaczynał nas zagadywać, skrzywił się ze wstrętem
i odszedł, gdy został poinformowany:
- One nie innostrańce, one nasze, z Polszy.
No, ale wracam do wymiany pieniędzy. Zagadnięta przez nas
kobieta powiedziała, że ona może nam sprzedać sumy (tak nazywa się uzbecka waluta). To nie
zdziwiło mnie wcale i już ucieszona zaczęłam wyciągać dolary, gdy pani dodała:
- Ale u mnie jest drożej. A jak wejdziecie na antresolę i
skręcicie w lewo, to tam jest takie biuro, gdzie wymienią wam taniej.
Ta wypowiedź zrobiła na nas takie wrażenie, że
zrezygnowałyśmy z lepszego kursu i wymieniłyśmy dolary u babuszki w fartuchu.
Okazało się, że pani ta wcale nie była wyjątkiem. W
kolejnych dniach co chwilę spotykałyśmy się z podobną uczciwością.
Właścicielka hotelu w Samarkandzie na nasze pytanie o transport do Szachrisabzu, rodzinnej miejscowości Timura, wyznała szczerze, że owszem, ona załatwia transport turystom, ale po co mamy przepłacać, skoro za rogiem jest postój zbiorczych taksówek.
Właścicielka hotelu w Samarkandzie na nasze pytanie o transport do Szachrisabzu, rodzinnej miejscowości Timura, wyznała szczerze, że owszem, ona załatwia transport turystom, ale po co mamy przepłacać, skoro za rogiem jest postój zbiorczych taksówek.
- Mówicie po rosyjsku, bez problemu się dogadacie i wszystko
załatwicie. Wyjdzie wam dużo taniej niż u mnie.
Uzbecy są nie tylko uczciwi, ale też gościnni. Gdy pewnego
dnia zajrzałyśmy przypadkiem do restauracji, w której odbywało się przyjęcie z
okazji obrzezania małego chłopca, to nie tylko, że zostałyśmy nakarmione,
napojone i potańczyłyśmy sobie, to jeszcze obdarowano nas prezentami (koleżanka
dostała obrus, a ja butelkę koniaku – pyszny był!) oraz gotówką, bo gospodyni
przyjęcia przechadzała się wśród tańczących i wtykała im do ręki lub za pasek
banknoty.
Uzbeckie pieniądze to temat na oddzielną opowieść. Być może
teraz sytuacja się zmieniła, ale 6 lat temu najwyższy nominał sumów był
równowartością 75 centów amerykańskich. Łatwo więc sobie wyobrazić jak wyglądał
stos pieniędzy, który otrzymywało się przy wymianie 100$. Nigdzie się tego nie
dawało upchnąć, malutka torebeczka, którą wzięłam z domu z przeznaczeniem na
portmonetkę wyglądała śmiesznie w zestawieniu z całą reklamówką banknotów, z
którą wychodziło się z kantoru. Jednak
nie dane nam było zbyt długo paradować z siatą pieniędzy, bo nasz problem
natychmiast został zauważony i rozwiązany przez miłą sprzedawczynię pamiątek.
Po prostu wzięła ze swojego stoiska torebkę odpowiedniej wielkości i wręczyła
nam w prezencie. Ta torebka, mocno już zużyta i sprana, jeździ ze mną teraz na
wszystkie wyjazdy i w ogóle nie wyobrażam sobie życia w podróży bez niej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz