To będzie taka krótka kambodżańska opowiastka z morałem. To
znaczy historia jest najzupełniej moja, ale wydarzyła się w Kambodży. Do tego
kraju jeździ się przede wszystkim, żeby oglądać wspaniałe świątynie Angkoru i
my (koleżanka i ja) oczywiście też się tam najpierw udałyśmy.
Ale potem postanowiłyśmy
odwiedzić też inne rejony kraju. Zwiedzanie czegokolwiek w czasie pory
deszczowej nie jest co prawda szczególnie łatwe, ale my nie zrażałyśmy się
takimi drobiazgami jak na przykład to, że żeby się dostać do muzeum w Phnom
Penh trzeba było iść po kolana w wodzie.
Phnom Penh w porze deszczowej
Dzielnie zaliczyłyśmy główne atrakcje
stolicy Kambodży, a potem udałyśmy się nad Mekong, gdzie żyją rzeczne delfiny.
"basen miejski" na jednej z głównych ulic stolicy Kambodży
Najpierw jechałyśmy siedem godzin autobusem, w którym przez
całą drogę wyświetlane były seriale teledyskowe. Piszę o tym, żebyście w pełni
docenili trud jaki poniosłyśmy w celu obejrzenia rzecznych delfinów J
Po siedmiu godzinach dojechałyśmy do małego miasteczka, w
którym nie ma absolutnie nic ciekawego i jedynym powodem, dla którego
przyjeżdżają tu turyści są właśnie ssaki z Mekongu. Żeby dotrzeć do rzeki
musiałyśmy jeszcze wynająć motocykl (z kierowcą) i jechać na nim kolejną
godzinę. W końcu byłyśmy na miejscu. Mekong w porze deszczowej wygląda tak:
Pływałyśmy pomiędzy tymi wszystkimi drzewkami i krzaczkami, wypatrując z łódki upragnionych delfinów. W ciągu trwającego dwie godziny rejsu, wioślarz ze trzy razy zawołał:
Na co my wytężałyśmy wzrok i przekonywałyśmy się nawzajem,
że ta kropeczka na horyzoncie i to lekkie zawirowanie wody, gdzieś tam hen, to z
pewnością delfin. A może nawet cała delfinia rodzina.
Gdy czas przeznaczony na zwiedzanie minął, znów wsiadłyśmy
na siodełko motocykla, a o świcie złapałyśmy powrotny autobus do Phnom Penh
(dla przypomnienia – siedem godzin z teledyskami karaoke).
W zasadzie należało by uznać tę wyprawę za nieudaną, gdyby
nie to, co przeczytałam kilka miesięcy później w polskiej gazecie. Otóż
napisane tam było, że delfiny z Mekongu – bardzo rzadki i stojący na skraju
wyginięcia gatunek – będą ocalone. Do tej pory ich naturalne środowisko
kurczyło się, bo miejscowi rolnicy osuszali tereny zalewowe, potrzebne im do
uprawy roślin. Jednak ostatnio zauważyli, że bardziej niż produkcja ryżu
opłacalna jest turystyka. Na ludziach przyjeżdżających z całego świata, żeby
oglądać wyjątkowe zwierzęta można
zarobić znacznie więcej niż pracując na roli. Dlatego też miejscowi chłopi
zaczęli dbać o delfiny i ich populacja rośnie.
o, to też Kambodża w porze deszczowej
Po tym artykule moja ocena wycieczki nad Mekong zmieniła się
radykalnie. Teraz z dumą opowiadam wszystkim, że uratowałam rzeczne delfiny!
Osobiście J
A morał? Każda podróż ma sens i jeśli zastanawiacie się –
jechać czy nie jechać – zawsze trzeba jechać! A nuż znów uratuje się rzeczne
delfiny…
a to na dowód, że słońce też czasem świeciło :)
Bardzo optymistyczne podejście :-) Popieram!
OdpowiedzUsuń