czwartek, 6 marca 2014

Obiady czwartkowe


Kuchnia Bangladeszu jest trochę podobna do indyjskiej, co oznacza, że powinnam być nią zachwycona. A jednak z trudem przypominam sobie jakikolwiek konkretne danie, które bym jadła podczas podróży po Bangladeszu. Dla mnie ten kraj to królestwo przekąsek.



                Czy na wsi czy w mieście, człowiek nie musi martwić się o to, że będzie mu z głodu burczało w brzuchu, bowiem wszędzie pełno jest ulicznych stoisk i małych knajpek oferujących szybkie pożywne dania.


w każdej wiosce jest taka restauracja, gdzie można napić się herbaty i przekąsić co nieco


na przykład takie smażone pierożki, na słono i na słodko



                 O, proszę. Oto „but”, którym Radż poczęstował mnie podczas spaceru po Dhace.

"but"

Fasola, cebula, pomidor, proste, ale smaczne danie. Przy okazji zwróćcie uwagę na sposób jego podania. Kawałek gazety spełnia funkcję talerza, zaś ta wystająca tekturka (chyba fragment opakowania od jakiegoś lekarstwa) znakomicie sprawdza się jako łyżeczka. Nam się wydaje, że to zachodnia cywilizacja jest uświadomiona ekologicznie, a widzieliście kiedykolwiek w Polsce takie wspaniałe wtórne wykorzystanie surowców? To w krajach takich jak Bangladesz nic się nie marnuje, każda rzecz ma swoje drugie i trzecie życie. Jak się do tego jeszcze dołoży jednorazowe gliniane filiżanki i miseczki z liści (przywiozłam kiedyś takie z Indii  – sprawdzają się wyśmienicie) to już naprawdę złoty medal się należy!


stoisko "fuszkowe"

                 No, ale miało być o przekąskach. Najpopularniejszą z nich jest fuszka, o której już pisałam. Ale ogólnie, a teraz chciałabym bardziej szczegółowo. Otóż danie to składa się z małych racuszków, czy może raczej ptysiów – takich pustych w środku kuleczek. Gdy klient zamawia „fuszkę” sprzedawca wyławia z wielkiego wora kilka takich ptysiów i w każdym z nich robi palcem dziurkę. Ponieważ kulki są w środku puste, tworzy się coś w rodzaju miseczki, w którą nakładany jest farsz z pomidorów, papryki, cebuli i przypraw. Danie podawane jest w towarzystwie miseczki z ostrym sosem. Bardzo dobre, będąc w Bangladeszu, spróbujcie koniecznie!

jabłkowe śliwki czy może śliwkowe jabłka? Już sama nie wiem...
                              Banglijczycy lubią też owoce, zwłaszcza tak zwane „jabłkowe śliwki” (nie wiem, czy istnieje jakaś inna, polska nazwa).  Kilka garści tych owoców dostaliśmy od pani, której cała rodzina fotografowała się z nami. Podczas, gdy jej mąż i dzieci pozowały do zdjęć, pani wpychała mi w garść kolejne śliwki i konspiracyjnym szeptem wypytywała, czy mój kolega jest żonaty. Taki wspaniały mężczyzna…


                                              w cukierni
                 A jak już zjedliśmy danie ostre, a potem owoce, to teraz chyba pora na deser. Ciastkową ucztą postanowiliśmy uczcić ostatni wieczór w Bangladeszu. Cukierni w mieście Sylhet jest dużo, wszystkie znakomicie zaopatrzone, wybranie ciastek zajęło nam sporo czasu. Na szczęście obsługa nie denerwowała się wcale i pozwalała nam nawet na samodzielne nakładanie ciastek (ze skruchą przyznaję, że jedno rozwaliłam – było znacznie bardziej miękkie niż się spodziewałam).


ładne pudełko, a w środku około dwóch milionów słodkich kalorii :)


                A kiedy już dokonaliśmy zakupu i z elegancko zapakowanymi ciastkami stanęliśmy na ulicy, zastanawiając się, w którą stronę trzeba iść do naszego hotelu, podszedł do nas zupełnie obcy młody chłopak.
- Chcecie iść do hotelu X (tu padła nazwa naszego hotelu)? – spytał.
- Tak – odparłam ze zdumieniem.
- To w lewo, a potem prosto – powiedział chłopak i poszedł.

                Sylhet to duże miasto i jest w nim wiele hoteli, tuż obok naszego były dwa inne. Skąd chłopak wiedział dokąd idziemy? Ha….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz