Kuchnia Bangladeszu jest trochę
podobna do indyjskiej, co oznacza, że powinnam być nią zachwycona. A jednak z
trudem przypominam sobie jakikolwiek konkretne danie, które bym jadła podczas
podróży po Bangladeszu. Dla mnie ten kraj to królestwo przekąsek.
Czy na
wsi czy w mieście, człowiek nie musi martwić się o to, że będzie mu z głodu
burczało w brzuchu, bowiem wszędzie pełno jest ulicznych stoisk i małych
knajpek oferujących szybkie pożywne dania.
w każdej wiosce jest taka restauracja, gdzie można napić się herbaty i przekąsić co nieco
na przykład takie smażone pierożki, na słono i na słodko
O, proszę. Oto „but”, którym Radż poczęstował mnie
podczas spaceru po Dhace.
"but"
Fasola, cebula, pomidor, proste, ale smaczne danie.
Przy okazji zwróćcie uwagę na sposób jego podania. Kawałek gazety spełnia funkcję talerza,
zaś ta wystająca tekturka (chyba fragment opakowania od jakiegoś lekarstwa) znakomicie
sprawdza się jako łyżeczka. Nam się wydaje, że to zachodnia cywilizacja jest uświadomiona
ekologicznie, a widzieliście kiedykolwiek w Polsce takie wspaniałe wtórne
wykorzystanie surowców? To w krajach takich jak Bangladesz nic się nie marnuje,
każda rzecz ma swoje drugie i trzecie życie. Jak się do tego jeszcze dołoży
jednorazowe gliniane filiżanki i miseczki z liści (przywiozłam kiedyś takie z
Indii – sprawdzają się wyśmienicie) to już naprawdę
złoty medal się należy!
stoisko "fuszkowe"
No, ale
miało być o przekąskach. Najpopularniejszą z nich jest fuszka, o której już
pisałam. Ale ogólnie, a teraz chciałabym bardziej szczegółowo. Otóż danie to
składa się z małych racuszków, czy może raczej ptysiów – takich pustych w
środku kuleczek. Gdy klient zamawia „fuszkę” sprzedawca wyławia z wielkiego
wora kilka takich ptysiów i w każdym z nich robi palcem dziurkę. Ponieważ kulki
są w środku puste, tworzy się coś w rodzaju miseczki, w którą nakładany jest
farsz z pomidorów, papryki, cebuli i przypraw. Danie podawane jest w
towarzystwie miseczki z ostrym sosem. Bardzo dobre, będąc w Bangladeszu,
spróbujcie koniecznie!
w cukierni
A jak
już zjedliśmy danie ostre, a potem owoce, to teraz chyba pora na deser. Ciastkową
ucztą postanowiliśmy uczcić ostatni wieczór w Bangladeszu. Cukierni w mieście
Sylhet jest dużo, wszystkie znakomicie zaopatrzone, wybranie ciastek zajęło nam
sporo czasu. Na szczęście obsługa nie denerwowała się wcale i pozwalała nam nawet
na samodzielne nakładanie ciastek (ze skruchą przyznaję, że jedno rozwaliłam –
było znacznie bardziej miękkie niż się spodziewałam).
ładne pudełko, a w środku około dwóch milionów słodkich kalorii :)
A kiedy
już dokonaliśmy zakupu i z elegancko zapakowanymi ciastkami stanęliśmy na
ulicy, zastanawiając się, w którą stronę trzeba iść do naszego hotelu, podszedł
do nas zupełnie obcy młody chłopak.
- Chcecie iść do hotelu X (tu padła nazwa naszego hotelu)? –
spytał.- Tak – odparłam ze zdumieniem.
- To w lewo, a potem prosto – powiedział chłopak i poszedł.
Sylhet to
duże miasto i jest w nim wiele hoteli, tuż obok naszego były dwa inne. Skąd
chłopak wiedział dokąd idziemy? Ha….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz