Jedzenie w Uzbekistanie… odbywa się to tak: człowiek wchodzi
do restauracji i najpierw rozsiada się, a właściwie rozkłada jak panisko na
pełnym poduch tapczanie. Gdy już się wygodnie ułoży, kelner przynosi lepioszkę
czyli chleb.
świeże lepioszki
Uzbecy jedzą dużo chleba, można go kupić dosłownie wszędzie, na
bazarze, na dworcu, na ulicy. Może być płaski lub bardziej wyrośnięty, ale
zawsze jest okrągły, często ozdobiony na środku wzorem i posypany czarnuszką. Pachnący,
ciepły i pyszny.
tu wersja płaska
Razem z lepioszką na stole pojawia się taca pełna talerzy z
sałatkami i przekąskami. Można wybrać sobie,
które się chce i jest to o wiele fajniejsze niż czytanie o potrawach w menu. Bierze
się to, na co akurat ma się apetyt, a pozostałe talerze kelner zabiera z
powrotem do kuchni.
miłe oczekiwanie na główne danie :)
Za chwilę jednak wraca, bo przecież do pełni szczęścia
potrzebna jest jeszcze gościowi butelka zimnego piwa. Uzbekistan jest co prawda
krajem muzułmańskim, ale tamtejszy islam jest raczej łagodny i alkohol jest
powszechnie dostępny.
Mając na stole cieplutki pyszny chleb, sałatki i piwo, a
przed oczami widok na przykład taki:można spokojnie oczekiwać na danie główne, na które nieodmiennie składają się grillowane mięsa. Wegetarianom byłoby w tym kraju pewnie nieco mniej przyjemnie (musieliby zadowolić się jedynie przystawkami), ale mięsożercy mają tam istny raj, mogąc próbować różnego rodzaju kebaby i szaszłyki (bardzo dobra baranina i jagnięcina). Jedyny problem polega na tym, że zanim mięsa pojawią się na stole, człowiek jest już objedzony lepioszką, której zapach zawsze jest nieodparty i żeby nie wiem co, nie udaje się jej nie zjeść, czekając na danie główne.
tu widać przyrządy do ozdabiania lepioszek. składają się one z wielu cienkich igiełek, którymi dziurkuje się wzór w świeżym cieście
no sami powiedzcie, czy tak może wyglądać prawdziwe miasto? A może to raczej scenografia do bajki o Szeherezadzie...
A po kolejnej godzinie, gdy się jest nie tylko najedzonym,
ale też wypoczętym i ogólnie bardzo zadowolonym z życia, można się wytoczyć z
restauracji jak kuleczka i poturlać na bazarek po deser. Może odrobinę takiej
twardej sprasowanej chałwy:
albo pestki rozmaite:
czy też kawałek soczystego arbuza:
Oj, jak ja lubię jadać w Uzbekistanie….
Bajecznie!
OdpowiedzUsuń