czwartek, 28 listopada 2013

Obiady czwartkowe


                No i muszę odszczekać. Od dwóch tygodni opowiadam Wam jakie to niedobre jest i gari i co? I okazuje się, że to nieprawda! A wszystko oczywiście jak zwykle dzięki Odette. Kiedy oddałam jej prawie cały worek gari i powiedziałam, że mi nie smakuje, postanowiła udowodnić mi, że się mylę. Następnego dnia, gdy zastanawiałam się właśnie, co by tu zrobić na obiad, w drzwiach mojego pokoju stanęła Odette z miską pełną jedzenia.

Nie wygląda może zachwycająco, ale smakowi nie można niczego zarzucić

                Po informacji, że jest to potrawa składająca się głównie z gari, minę miałam nietęgą. Ale już po pierwszej łyżce odetchnęłam z ulgą – to było naprawdę dobre! Zupełnie nie przypominało tej mdłej papki, którą ja zrobiłam. Gari Odette wymieszane było z sosem pomidorowym, białą drobną fasolą podobną do naszego Jasia, tylko mniejszą i z czarnym oczkiem, drobniutko pokrojoną suszoną rybą (tą, którą zawsze pomijam w moich potrawach) i imbirem. Ostrej papryki – ze względu na mnie i Bruna – było jedynie troszeczkę.
                Tak byłam zdziwiona, że mimo postanowienia, że połowę zostawię sobie na następny raz, zjadłam od razu wszystko. A gdy już byłam objedzona jak bąk, zaczęłam się zastanawiać. Skoro gari potrafi być takie dobre, to może i liście coco jamu mają tak naprawdę inny smak niż mnie się wydaje?

Kontomire czyli liście coco jamu

                A może niesłusznie odrzuciłam pomysł jedzenia ślimaków? Hiacynta z mojej pracy opowiadała przecież, że są przepyszne. I wcale nie gumowate, przeciwnie – odpowiednio ugotowane stają się mięciutkie i delikatne.

Jakoś nie mogłam się przekonać do spróbowania tego specjału

                A jeśli ma się problem z wrzucaniem żywych ślimaków do wrzątku, to podobno można poprosić sprzedawcę, żeby od razu wydłubał je z muszli, pozbawiając tym samym życia. Niebieski płyn, który pojawi się w trakcie tej operacji jest – jak zapewniała Hiacynta – szalenie zdrowy i szczególnie polecany kobietom w ciąży.
                No a dla osób zabieganych, nie mających czasu na kupowanie świeżych ślimaków, jest wersja suszona. Można zaopatrzyć się w jednorazowo w większą ilość i mieć na dłuższy czas. Tylko trzeba pamiętać, żeby je potem odpowiednio długo gotować.

Jeden taki ślimakowy szaszłyk wystarczy z pewnością na dłuższy czas

                A kenkey? Spróbowawszy raz na pogrzebie, uznałam, że znam już tę potrawę. A przecież na ulicy sprzedawane są różne jej odmiany.  Może to błąd, że nie przetestowałam każdej z nich?

Kenkey w ciemnych liściach jest podobno kwaskowate

                No cóż, teraz nie naprawię tych wszystkich błędów, bo moje myśli wędrują już w stronę bardziej swojskich klimatów.

Stragan na bazarze w Kumasi

                Ale przecież wrócę jeszcze do Ghany! Mam taki plan, żeby zorganizować w przyszłym roku kilkuosobową grupę i pojeździć trochę po tym kraju. Kto jedzie ze mną?

2 komentarze: