Opowiadałam Wam już o irackim Kurdystanie, wypadałoby więc zaprosić Was też do jego tureckiej części. Dlatego dziś pojedziemy do Hasankeyf.
Do Hasankeyf w tureckim
Kurdystanie przyjechałyśmy po 2 w nocy. Nie wiem, jak to się stało, bo
specjalnie wybrałyśmy właśnie ten autobus, żeby dotrzeć na miejsce za dnia. Czy
to porozumienie z kasjerem w Sulajmaniji, czy nieplanowane postoje po drodze i przeciągające
się formalności na granicy iracko-tureckiej, nie wiem, ale fakt pozostaje
faktem. Na szczęście jedyny działający w Hasankeyf hotel usytuowany jest przy
głównej drodze, więc nie musiałyśmy nigdzie chodzić, kierowca wysadził nas przy
samym drzwiach. Otwartych drzwiach, co nadzwyczaj mnie ucieszyło.
Weszłyśmy do niewielkiej recepcji
i zaczęłyśmy rozglądać się za jakimś personelem. Pokasływanie i skrzypienie
drzwi nikogo nie zwabiło. Głośna rozmowa też nie. Po mniej więcej półgodzinnym oczekiwaniu
doszłyśmy do wniosku, że nie ma co dalej się męczyć, jest przecież środek nocy
i chce nam się spać. A że w recepcji stały dwie kanapy, więc wyciągnęłyśmy
śpiwory i po toalecie dokonanej w hotelowej łazience, ułożyłyśmy się do snu. Kilka godzin później, wyspane i wypoczęte, znów udałyśmy się do łazienki, a potem spakowałyśmy swoje rzeczy i nie niepokojone przez nikogo poszłyśmy na śniadanie do kawiarni po drugiej stronie ulicy. Siedząc przy ulicy w widokiem na „nasz” hotel i rzekę Tygrys zajadałyśmy ser, oliwki i pomidory.
Jeszcze wcześnie, sklepikarze
nie zaczęli jeszcze handlować
Śniadania w Kurdystanie to temat
wymagający osobnego potraktowanie. To w Hasankeyf też było dobre, ale zdecydowanie
złoty medal w kategorii śniadaniowej przyznać muszę pewnej restauracji w
Dyarbakir – stolicy tureckiego Kurdystanu. Poszłyśmy tam w pewną niedzielę. To samo
zrobiło mnóstwo innych osób, najwyraźniej celebrowanie świątecznego śniadania
należy do miejscowego zwyczaju.
Na dole kawiarnia, na
antresoli restauracja
Najpierw musiałyśmy czekać dłuższą chwilę na
stolik, bo wszystkie miejsca na antresoli w starym karawanseraju, gdzie
mieściła się restauracja były zajęte. Gdy już zostałyśmy usadzone, kelner nie
spytał nas, co chcemy, bowiem menu śniadaniowe było ustalone i takie same dla
wszystkich. Na każdym stole ustawiano osiemnaście talerzyków z różnymi
potrawami, jeśli osób było więcej, to porcje na talerzyku były większe, ale ich
liczba pozostawała zawsze taka sama. Na naszym małym dwuosobowym stoliku nie
dało się pomieścić wszystkiego, co zaczęli przynosić nam kelnerzy i trzeba było
ustawiać talerze jeden na drugim.
Standardowy zestaw śniadaniowy
A czego na nich nie było!
Przeróżne sery, sałatki, jajka sadzone, naleśniki, warzywa, owoce, miód
wymieszany dla wygody od razu z masłem… Zjedzenie tego wszystkiego i ustawienie
imponującej piramidy osiemnastu pustych talerzy zajęło nam ponad godzinę.
Prawie na finiszu…
W czasie dalszej podróży często
wracałyśmy w rozmowach do tego cudownego niedzielnego przedpołudnia.
Ale w Hasankeyf też było miło.
Szczególnie, że słonko przyjemnie przygrzewało, a tuż obok płynęła przesławna
rzeka. Po jakimś czasie, gdy zobaczyłyśmy, że w recepcji hotelu pojawiła się obsługa,
poszłyśmy tam i dostałyśmy pokój z widokiem na Tygrys. Najpierw dłuższą chwilę rozmawiałyśmy
ze starszym miłym panem recepcjonistą, który zaprosił nas na herbatę.
Usiadłyśmy więc z nim przed hotelem i sącząc napój z małych tureckich
szklaneczek słuchałyśmy opowieści . Co prawda pan nie znał angielskiego, a my
ani kurdyjskiego, ani tureckiego, ale skoro jemu to zupełnie nie przeszkadzało,
ta nam tym bardziej. On mówił, my potakiwałyśmy i ogólnie było bardzo
przyjemnie.
Mieszkanie w zabytkowych ruinach
Bo w ogóle w Hasankeyf jest bardzo,
naprawdę bardzo przyjemnie. Miasteczko jest niewielkie, ale historię ma
przebogatą, sięgającą wielu wieków przed naszą erę. W jaskiniach nad brzegiem
biblijnej rzeki ludzie żyli już kilka tysięcy lat przed Chrystusem. W
późniejszych czasach pojawili się tu chrześcijanie, a złoty wiek miasta
przypada na okres średniowiecza. Z tych czasów pochodzi właśnie most, którego
resztki są jednym z najbardziej malowniczych widoków Hasankeyf.
Z prawej strony pozostałości
średniowiecznego mostu, z lewej skała a w niej mieszkania i knajpki „wiszące”
nad rzeką
Ale inne miejsca tez są
wspaniałe. Choć miasteczko jest niewielkie, to można spokojnie chodzić po nim
cały dzień i napawać się pięknymi widokami, wizytując przy okazji a to piętnastowieczne
mauzoleum Zeynaba Beya, a to ruiny cytadeli.
Mauzoleum
Jeśli jednak chcecie zobaczyć to miejsce – a moim
zdaniem chcecie i to bardzo! – to musicie się spieszyć. Bo już wkrótce zamiast
starożytnych ruin, zabytków i pięknych gór będzie tu jedynie tafla wody. Rząd
turecki, nie zważając na historyczną wartość miejsca postanowił bowiem stworzyć
tu właśnie największy na terenie Turcji zbiornik wodny. Pozwolicie, że nie będę
pisać, co o tym myślę.
A zatem spieszcie się! Najlepiej
od razu pakujcie plecak i w drogę. Nie czekajcie nawet na obiad, w Hasankeyf
zjecie sobie pyszną tygryską rybę, majtając nogami nad wodami biblijnej rzeki.
Stolik w nadtygryskiej (czy
nadtygrysiej? J)
restauracji
Nie zwlekajcie więc! A ja, żeby nie
przeszkadzać Wam w pakowaniu kończę już pisanie. I trochę Wam zazdroszczę,
ryba, zachód słońca nad Tygrysem, ech…..
Nasze boćki już tam są
Łoł, już bym się pakowała, bo opowieść była bardzo smakowita, ale rzeczywistość sie na mnie rzuciła i zostaję...
OdpowiedzUsuńTo wciśnij rzeczywistość gdzieś na dno plecka i jedź!!!
OdpowiedzUsuń