piątek, 29 listopada 2013

Arabeski - Kurdystan


Opowiadałam Wam już o irackim Kurdystanie, wypadałoby więc zaprosić Was też do jego tureckiej części. Dlatego dziś pojedziemy do Hasankeyf.

Do Hasankeyf w tureckim Kurdystanie przyjechałyśmy po 2 w nocy. Nie wiem, jak to się stało, bo specjalnie wybrałyśmy właśnie ten autobus, żeby dotrzeć na miejsce za dnia. Czy to porozumienie z kasjerem w Sulajmaniji, czy nieplanowane postoje po drodze i przeciągające się formalności na granicy iracko-tureckiej, nie wiem, ale fakt pozostaje faktem. Na szczęście jedyny działający w Hasankeyf hotel usytuowany jest przy głównej drodze, więc nie musiałyśmy nigdzie chodzić, kierowca wysadził nas przy samym drzwiach. Otwartych drzwiach, co nadzwyczaj mnie ucieszyło.
Weszłyśmy do niewielkiej recepcji i zaczęłyśmy rozglądać się za jakimś personelem. Pokasływanie i skrzypienie drzwi nikogo nie zwabiło. Głośna rozmowa też nie.  Po mniej więcej półgodzinnym oczekiwaniu doszłyśmy do wniosku, że nie ma co dalej się męczyć, jest przecież środek nocy i chce nam się spać. A że w recepcji stały dwie kanapy, więc wyciągnęłyśmy śpiwory i po toalecie dokonanej w hotelowej łazience, ułożyłyśmy się do snu.
Kilka godzin później, wyspane i wypoczęte, znów udałyśmy się do łazienki, a potem spakowałyśmy swoje rzeczy i nie niepokojone przez nikogo poszłyśmy na śniadanie do kawiarni po drugiej stronie ulicy. Siedząc przy ulicy w widokiem na „nasz” hotel i rzekę Tygrys zajadałyśmy ser, oliwki i pomidory.


Jeszcze wcześnie, sklepikarze nie zaczęli jeszcze handlować

Śniadania w Kurdystanie to temat wymagający osobnego potraktowanie. To w Hasankeyf też było dobre, ale zdecydowanie złoty medal w kategorii śniadaniowej przyznać muszę pewnej restauracji w Dyarbakir – stolicy tureckiego Kurdystanu. Poszłyśmy tam w pewną niedzielę. To samo zrobiło mnóstwo innych osób, najwyraźniej celebrowanie świątecznego śniadania należy do miejscowego zwyczaju.


Na dole kawiarnia, na antresoli restauracja

 Najpierw musiałyśmy czekać dłuższą chwilę na stolik, bo wszystkie miejsca na antresoli w starym karawanseraju, gdzie mieściła się restauracja były zajęte. Gdy już zostałyśmy usadzone, kelner nie spytał nas, co chcemy, bowiem menu śniadaniowe było ustalone i takie same dla wszystkich. Na każdym stole ustawiano osiemnaście talerzyków z różnymi potrawami, jeśli osób było więcej, to porcje na talerzyku były większe, ale ich liczba pozostawała zawsze taka sama. Na naszym małym dwuosobowym stoliku nie dało się pomieścić wszystkiego, co zaczęli przynosić nam kelnerzy i trzeba było ustawiać talerze jeden na drugim.


Standardowy zestaw śniadaniowy

A czego na nich nie było! Przeróżne sery, sałatki, jajka sadzone, naleśniki, warzywa, owoce, miód wymieszany dla wygody od razu z masłem… Zjedzenie tego wszystkiego i ustawienie imponującej piramidy osiemnastu pustych talerzy zajęło nam ponad godzinę.


Prawie na finiszu…

W czasie dalszej podróży często wracałyśmy w rozmowach do tego cudownego niedzielnego przedpołudnia.

Ale w Hasankeyf też było miło. Szczególnie, że słonko przyjemnie przygrzewało, a tuż obok płynęła przesławna rzeka. Po jakimś czasie, gdy zobaczyłyśmy, że w recepcji hotelu pojawiła się obsługa, poszłyśmy tam i dostałyśmy pokój z widokiem na Tygrys. Najpierw dłuższą chwilę rozmawiałyśmy ze starszym miłym panem recepcjonistą, który zaprosił nas na herbatę. Usiadłyśmy więc z nim przed hotelem i sącząc napój z małych tureckich szklaneczek słuchałyśmy opowieści . Co prawda pan nie znał angielskiego, a my ani kurdyjskiego, ani tureckiego, ale skoro jemu to zupełnie nie przeszkadzało, ta nam tym bardziej. On mówił, my potakiwałyśmy i ogólnie było bardzo przyjemnie.

Mieszkanie w zabytkowych ruinach
Bo w ogóle w Hasankeyf jest bardzo, naprawdę bardzo przyjemnie. Miasteczko jest niewielkie, ale historię ma przebogatą, sięgającą wielu wieków przed naszą erę. W jaskiniach nad brzegiem biblijnej rzeki ludzie żyli już kilka tysięcy lat przed Chrystusem. W późniejszych czasach pojawili się tu chrześcijanie, a złoty wiek miasta przypada na okres średniowiecza. Z tych czasów pochodzi właśnie most, którego resztki są jednym z najbardziej malowniczych widoków Hasankeyf.


Z prawej strony pozostałości średniowiecznego mostu, z lewej skała a w niej mieszkania i knajpki „wiszące” nad rzeką

Ale inne miejsca tez są wspaniałe. Choć miasteczko jest niewielkie, to można spokojnie chodzić po nim cały dzień i napawać się pięknymi widokami, wizytując przy okazji a to piętnastowieczne mauzoleum Zeynaba Beya, a to ruiny cytadeli.


Mauzoleum

 Jeśli jednak chcecie zobaczyć to miejsce – a moim zdaniem chcecie i to bardzo! – to musicie się spieszyć. Bo już wkrótce zamiast starożytnych ruin, zabytków i pięknych gór będzie tu jedynie tafla wody. Rząd turecki, nie zważając na historyczną wartość miejsca postanowił bowiem stworzyć tu właśnie największy na terenie Turcji zbiornik wodny. Pozwolicie, że nie będę pisać, co o tym myślę.

A zatem spieszcie się! Najlepiej od razu pakujcie plecak i w drogę. Nie czekajcie nawet na obiad, w Hasankeyf zjecie sobie pyszną tygryską rybę, majtając nogami nad wodami biblijnej rzeki.


Stolik w nadtygryskiej (czy nadtygrysiej? J) restauracji

Nie zwlekajcie więc! A ja, żeby nie przeszkadzać Wam w pakowaniu kończę już pisanie. I trochę Wam zazdroszczę, ryba, zachód słońca nad Tygrysem, ech…..


Nasze boćki już tam są

2 komentarze:

  1. Łoł, już bym się pakowała, bo opowieść była bardzo smakowita, ale rzeczywistość sie na mnie rzuciła i zostaję...

    OdpowiedzUsuń
  2. To wciśnij rzeczywistość gdzieś na dno plecka i jedź!!!

    OdpowiedzUsuń