wtorek, 5 listopada 2013

Ghana i ja cz.11 - Naszym małym milusińskim


Doszły mnie wieści, że Wyprawy Zagawy czytują też dzieci, więc dziś będzie coś specjalnie dla najmłodszych, choć i starszym – mam nadzieję – się spodoba.

                Najpierw przedstawię Wam Waszych ghańskich rówieśników. Dzieci tutaj są zupełnie takie same jak Wy, lubią się bawić, śmiać i stroić miny. Mają co prawda znacznie mniej od Was przeróżnych zabawek, ale radzą sobie jak mogą i nie narzekają.

tak niewiele potrzeba, żeby mieć zabawkę              



         Najważniejsze przecież są nie rzeczy, ale koledzy, chęć wspólnej zabawy i pomysły, a tego nikomu nie tutaj nie brakuje.

w porze deszczowej tym kanałem płynie woda i śmieci i pewnie nie da się tam bawić, ale teraz jest sucho i można huśtać się dowoli

    Oczywiście, tak jak wszędzie, dzieci nie tylko się bawią, ale też muszą chodzić do szkoły. Mój najlepszy ghański kolega, niespełna 3-letni Bruno (syn Odette), na początku września założył swój pierwszy mundurek i pomaszerował do szkoły. A właściwie pojechał. Szkolny autobus staje przed naszym domem codziennie o 6:30 (tak, tak o 6:30) i Bruno wraz z innymi dziećmi odjeżdża da szkoły.


we wszystkich szkołach, państwowych i prywatnych, obowiązują mundurki

     Nikt nie wie, co tam robi, bo on jeszcze nie umie mówić i nie może nam opowiedzieć po powrocie, jak było w szkole. A chodzić i się dopytywać – nie wypada, co by sobie nauczyciele pomyśleli o takich wścibskich rodzicach! Na razie Odette odkryła tylko, że dzieci na pewno uczą się modlitw, bo Bruno często składa ręce i coś mówi.  Że napisałam wcześniej, że nie umie mówić? No tak, nie potrafi w żadnym znanym reszcie ludzkości języku, ale po swojemu jak najbardziej! Buzia mu się nie zamyka przez cały czas. Tylko nie zdecydował się jeszcze, który język – ze wszystkich, które go otaczają – wybrać.
Ghana. Akra leży nad oceanem, mniej więcej w środkowej części wybrzeża

      No bo tak:  Odette pochodzi z północy, z Bolgatangi (zielony region w górnej części mapy), jej mąż z Brong – Ahafo (też zielone pośrodku), każde więc mówi innym językiem. Przyjechawszy do Akry nauczyli się tutejszego dialektu. No i oczywiście używają też twi. Ich tutejsi znajomi rozmawiają z nimi głównie w twi, wstawiając czasem angielskie zwroty. Bruno słucha tego wszystkiego i ma w głowie istny groch z kapustą. A jeszcze z nami – cudzoziemcami  - rozmawia się po angielsku, przy czym moi współlokatorzy mówią do siebie po hiszpańsku. No i jak to biedne dziecko ma zacząć mówić??
       No, ale za to jest nadzieja, że w przyszłości zostanie poliglotą. Szczególnie, że chodzi do prywatnej szkoły w mieście. Dzieci, które mieszkają na wsi, mają pod tym względem o wiele gorzej. Ich szkoły nie prezentują się najlepiej.

szkoła w miejscowości Larabanga

        A niektórzy w ogóle nie korzystają ze zorganizowanych form edukacji, bo rodziców nie stać na mundurek (a potrzebne są 2 – na dzień zwykły i świąteczny), zeszyty i inne przybory.

choć przybory szkolne nie są wyszukane, nie każdego na nie stać

       Takie dzieci wiedzę czerpią głównie od swoich babć, które opowiadają im o różnych rzeczach. O czarach, które w Ghanie tak często się zdarzają, że aż jest specjalny bazar ze sprzętami potrzebnymi do zaklęć.


na tym targu można kupić i suszone nietoperze, kurze łapki, pióra ptaszysk, miotełki do odczyniania uroku i wiele innych magicznych przedmiotów

      I o królach, bo tutaj każde plemię miało, a wiele z nich ma do dziś swojego króla. Całkiem niedawno widziałam panią, która w paszporcie miała zdjęcie w koronie na głowie. Może nie była to taka wielka korona, jaką miewali nasi władcy, a raczej diadem, ale wyglądało to tak, że gdy tylko spojrzałam na zdjęcie, od razu zawołałam :
- A to kto, królowa?
I okazało się, że tak, że właśnie mam przed sobą królową matkę. Czyli, że jej syn jest królem. Podobno niewielkiego i niezbyt ważnego państewka. Ale są tu też władcy potężniejsi.

       W środkowej części kraju, w mieście Kumasi, mieszka król plemienia Aszanti, będącego taką trochę szlachtą Ghany.

król ludu Aszanti

     Król ten ma nie tylko koronę, ale też sandały. Są one bardzo ważne, bo władcy nie wolno przenigdy dotknąć stopą ziemi. Gdy akurat nie jest niesiony w lektyce, musi koniecznie chodzić w specjalnych sandałach (a właściwie klapkach). U nas to może nie byłoby takie dziwne, ale w Ghanie ludzie często chodzą boso. Niektórzy dlatego, że nie mają butów albo mają tylko jedną parę i oszczędzają, ale są też tacy, którzy to po prostu lubią. Gdy w kościele idzie się do ołtarza, żeby wrzucić pieniądze „na tacę” to pod wieloma ławkami zauważyć można porzucone buty. Ich właściciele założą je dopiero po mszy, gdy będą już wracać do domu.

tradycyjne męskie obuwie

         Podczas różnych uroczystości królowi towarzyszy dwór i dziewczynki w strojach ludowych. Wykonują one tradycyjne tańce do w rytm muzyki wybijanej na specjalnych bębnach.
łowiczanka, tylko że Ghanka ;)

         Mnie jednak wydaje się, że najfajniej mają dzieciaki mieszkające w wioskach nad oceanem, które całe dnie spędzają na plaży. A Wy jak uważacie? Chcielibyście pomieszkać trochę w Ghanie i spróbować żyć tak jak tutejsze dzieci?

pozowanie do zdjęć to ulubione zajęcie


6 komentarzy:

  1. Król w klapeczkach z pomponem...oni to mają dużo poczucia humoru :)
    Takie brzdące w szkole? A może Bruno ma już 6 lat tylko nie umie powiedzieć? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może :) ale tu do szkoły chodzą czy może raczej - są przynoszone, nawet roczne dzieci.

      Usuń
  2. Ja bym nawet sześciolatków do szkoły nie wysłała co dopiero roczne maluchy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Taka miotełka do odczyniania uroków - bardzo przydatna rzecz. W Polsce jest zdecydowany deficyt takiego towaru. Pomyśl o tym :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Byłam w Ghanie, w Akrze w 2010 roku. Dzieci są bardzo grzeczne i z szacunkiem odnoszą się do wszystkich. Zaraz po powrocie ze szkoły piorą swoje mundurki szkolne i odrabiają zadanie (podobnie jak ja-pamiętam, gdy chodziłam do szkoły). Faktycznie, rodziców często nie stać na zakup zeszytów, długopisu, czy książek, ale dzieci pomagają sobie nawzajem-dzielą się, jak zresztą wszystkim (jedzeniem, "zabawkami", ubraniami, itp.). Jeżeli macie taką możliwość, to pomóżcie im.

    OdpowiedzUsuń