środa, 1 kwietnia 2020

KrajKuchnia - Dania


Nowy dzień, nowy miesiąc, nowa litera – dziś w KrajKuchni zaczynamy etap litery D. Znajdzie się w nim pięć państw, choć jedno z nich – Demokratyczna Republika Konga – jest na D tylko poniekąd. Jednak trzeba się trzymać zasad, a jak teraz opuściłabym Kongo, to potem pewnie by mi umknęło. Poza tym, Konga są dwa i takie rozdzielenie alfabetyczne ułatwi mi zadanie.
A zatem, pięć państw. Byłam tylko w jednym z nich, w Danii, która jest bohaterką dzisiejszego odcinka. 


Nie zwiedzałam tego kraju zbyt intensywnie i kulinarnych wspomnień mam też niewiele. Najbardziej z Danią kojarzy mi się mała nadmorska przystań jachtowa, w której, siedząc na plaży, jadłam jakieś gotowe dania z pobliskiego sklepu spożywczego. Za każdym razem, gdy tam byłam, wiało okrutnie i choć Duńczycy chodzili w krótkich spodenkach i koszulkach na ramiączkach, to my trzęśliśmy się z zimna i siedzieliśmy w kurtkach z kapturami naciągniętymi głęboko na oczy.

To tyle, jeśli chodzi o moje duńskie wspomnienia. Jak widać, podchodzę do kwestii duńskiej nienaznaczona właściwie żadną wiedzą. Za to otwarta i gotowa na nowe doznania smakowe.
Zapewnić mi je ma duńska sałatka ziemniaczana. 


Do jej przyrządzenia potrzebne są: ziemniaki, jajka, cebula dymka, seler oraz ogórek. To składniki główne. Oprócz nich trzeba jeszcze zrobić jeden sos ze śmietany i winegretu oraz drugi z majonezu i musztardy.

Zanim jednak dojdziemy do sosów, musimy najpierw ugotować ziemniaki i jajka (na twardo oczywiście), a potem wszystko pokroić w kostkę. Ziemniaki, jajka, cebula i ogórek – z nimi nie miałam żadnego problemu. Jednak przy selerze zaczęłam się zastanawiać. Jakoś nie podobał mi się pomysł krojenia w kostkę surowego selera. A przepis nie wspominał nic o gotowaniu. Zaczęła nachodzić mnie myśl, że może nie należało brać selera korzeniowego, tylko naciowy. O tym jednak też nie było ani słowa. No cóż, naciowego i tak nie miałam. Postanowiłam więc wziąć ten, który jest, ale nie kroić go w kostkę, tylko zetrzeć, tak jak zawsze robię z surowym selerem. Mam nadzieję, że nie zmieniło to sałatki duńskiej w norweską albo szwedzką…

Gdy pokonałam już problem z selerem, wymieszałam wszystkie składniki i połączyłam z sosem numer jeden, zrobionym ze śmietany i winegretu z dodatkiem soli i pieprzu. 


Następnie odczekałam 10 minut i dodałam drugi sos, czyli majonez z odrobiną musztardy. 


Praktycznie gotową już sałatkę wstawiłam do lodówki, gdzie miała się chłodzić i macerować przez godzinę.
W międzyczasie przygotowałam zalecane ozdoby – posiekaną natkę, jajko na twardo i plasterki pomidora.


Po godzinie wyjęłam sałatkę z lodówki, przełożyłam do miseczki i udekorowałam.
Wyszło bardzo przyjemne, zupełnie niekontrowersyjne danie kolacyjne.


A następnym razem przeniesiemy się do Afryki. Zapraszam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz