wtorek, 21 kwietnia 2020

KrajKuchnia - Eswatini


Eswatini. Nie pytam Was, gdzie taki kraj leży, pytam, czy w ogóle kiedykolwiek o nim słyszeliście? Ja, prawdę mówiąc, nie. Pewnym usprawiedliwieniem może być fakt, że Eswatini to nowość istniejąca od 2018 roku. To znaczy państwo było, tylko nazywało się inaczej. 

muszę przyznać, że flaga robi wrażenie

No, a o Suazi to już się co nieco słyszało. Też nie za dużo, ale jednak. Dawne Suazi to taka maleńka kropka w dolnym prawym rogu Afryki. Kraj, którego król postanowił – za przykładem innych afrykańskich państw – zmienić nazwę narzuconą przez kolonialistów. I w pięćdziesiątą rocznicę uzyskania niepodległości, Suazi stało się Eswatini, co w języku suazi oznacza „kraj ludu Suazi”. Trochę to skomplikowane, ale w sumie każdy ma prawo nazywać się, jak chce.

Kuchnia Eswatini bazuje oczywiście na różnych afrykańskich składnikach, o które u nas trudno. Jednak, choć nie mam sorgo ani owoców baobabu, udało mi się znaleźć przepis na całkiem sympatyczną potrawę. Slaai to taka eswatyńska (nazwa jest na tyle młoda, że moja ulubiona Komisja Standaryzacji Nazw nie zdążyła się ustosunkować i przymiotnik stworzyłam samodzielnie) odmiana guacamole. Potrzeba do niej awokado, imbiru, cytryny i zmielonych orzeszków ziemnych.



W warszawskich warunkach najtrudniej o awokado w stanie dobrym do spożycia. W większości sklepów można kupić tylko takie kamienne, które powinno dłuuugo leżeć, zanim się je zje. Alternatywą jest awokado tak dojrzałe, że trudno je w jednym kawałku donieść do domu. Z dwojga złego wolę już to twarde, choć z reguły wyboru i tak nie ma, kupuje się, co jest. Zwłaszcza, gdy wolno wyjść tylko do najbliższego sklepu.

Tak więc, kupiłam twarde awokado, co groziło wstrzymaniem całego projektu KrajKuchni na co najmniej 5 dni. Żeby do tego nie dopuścić, postanowiłam wypróbować jakiś sposób przyspieszania dojrzewania awokado. Znalazłam dwie metody, pozwalające uzyskać miękkie awokado w krótkim czasie. Pierwsza wymaga użycia kuchenki mikrofalowej, a takowej nie posiadam. Zastosowałam zatem sposób drugi, czyli włożyłam zawinięte w folię aluminiową awokado do nagrzanego piekarnika. Faktycznie, po ok 30 minutach, awokado wyglądało na dojrzałe i mogłam zrobić eswatyńskie slaai. Czyli sposób niby się sprawdził. Jednak walory smakowe takiego popędzonego awokado znacząco się zmniejszyły i ogólnie rzecz biorąc, nie polecam tego sposobu.

No ale, trudno, drugiego awokado i tak nie miałam, więc musiało być dobre to, które jest.

Zanim jednak pokroiłam i spróbowałam awokado, zrobiłam sos cytrynowy. W tym celu wycisnęłam sok z cytryny i wymieszałam go z posiekanym najdrobniej jak umiałam imbirem i solą. 


Następnie pokroiłam miąższ awokado i polałam sosem, po czym poszłam sobie i przez 20 minut robiłam co innego, pozwalając składnikom popracować w spokoju. 



Po tym czasie posypałam awokado zmielonymi orzeszkami z moich afrykańskich zapasów i postawiłam danie na stole.

Jak się domyślacie, danie powinno być dobre. I pewnie takie by było, gdyby nie to przyspieszone awokado. Postarałam się odizolować niekorzystny posmak i wyobrazić sobie, jak smakuje slaai z dorodnym, naturalnie dojrzałym awokado. Sądzę, że jest bardzo dobre. Może ktoś z Was ma ochotę zrobić i mi powiedzieć, czy mam rację?



A następnym razem spotkamy się z ostatnim już krajem na literę E – zapraszam do Etiopii!
Do zobaczenia!

1 komentarz:

  1. Nawet nie wiedziałam, że taki kraj istnieje, bardzo ciekawe!

    OdpowiedzUsuń