piątek, 16 grudnia 2022

Ha Long, czyli miejsce, gdzie smok zszedł do morza

 Jednym z najsłynniejszych miejsc Wietnamu, jest malownicza zatoka Ha Long. Każdy turysta chce tam pojechać i spędzić choć kilka godzin, pływając wśród wapiennych skał wystających z morza. 

wystające z wody skały wyglądają jak wypustki na ogonie smoka, który zszedł z niebios pod wodę

Jeśli ma się nieco więcej czasu, dobrze wybrać się na kilkudniowy rejs. Wtedy przyjemność jest jeszcze dogłębniejsza, bo piękno można obserwować, nie wstając z łóżka. Zmieniający się, choć niezmiennie wspaniały widok z okna, to coś czego bardzo brakuje mojemu warszawskiemu mieszkaniu. I co bardzo zachwyciło mnie na Ha Long.

rano, bez wstawania z łóżka

Ale nie jedyne to atrakcje dwudniowego rejsu. W programie było także pływanie kajakami (zdjęć brak, bo nie wzięłam wodoodpornej torebki na telefon), zwiedzanie jaskini 


oraz wdrapywanie się na szczyt góry w celu podziwiania widoków.


Ogólnie rzecz biorąc, Ha Long, jako miejsce należące do światowego dziedzictwa UNESCO jest chronione w sposób szczególny i nie można tak sobie po prostu łazić po wystających z wody skałach czy kąpać się w morzu. 


Nawet ludzie od wieków mieszkający w pływających wioskach, musieli opuścić swoje domy i przeprowadzić się na ląd. Kiedy byłam na Ha Long pierwszy raz, mogłam jeszcze przyglądać się nawodnemu życiu. 

jakieś 15 lat temu

Teraz zatoka jest bezludna, oczywiście jeśli nie liczyć tysięcy turystów, którzy spędzają tu dnie i noce.


Do ich dyspozycji oddano jedną wyspę. Można na niej plażować albo wybrać się na wspinaczkę ku punktowi widokowemu. Ścisk tam oczywiście niemiłosierny, ale widoki naprawdę piękne, więc warto.



Wyspa ta dysponuje także pomnikiem. Bez pomocy przewodnika i dopiero co odsłuchanego audiobooka w życiu nie zgadłabym, że kamienne popiersie oraz tablica informująca o nazwie wyspy Ti Top, ma jakikolwiek związek z radzieckim kosmonautą, Germanem Titowem. 


Człowiek był to pechowy, bo podobno – choć lepszy od Gagarina – nie został wybrany na pierwszego kosmonautę, ponieważ miał nieodpowiednie imię. Kilkanaście lat po zwycięstwie nad Niemcami, radzieccy przywódcy nie mogli sobie pozwolić na uczynienie sławnym na cały świat Germana. Musiał więc odstąpić ten zaszczyt Gagarinowi. Ale za to stał się patronem wyspy w jednym z piękniejszych miejsc na Ziemi. W 1962 roku radzieckiego kosmonautę w zatoce Ha Long gościł sam Ho Chi Minh. I na pamiątkę tego wydarzenia oddaną ludziom wyspę nazwano Ti Top (znaczy się Titow po wietnamsku).


Jednak najfajniejsze ze wszystkiego, co spotyka turystę na Ha Long, jest po prostu powolne pływanie między skałami. Zwłaszcza, jeśli pogoda dopisuje, świeci słońce, a woda nabiera barwy szmaragdu. Na naszej niewielkiej łódce było tylko 12 pasażerów, dzięki czemu szybko się poznaliśmy i czas upływał nam jeszcze przyjemniej. Nie dość, że popijając zimne piwo, patrzyłam na jeden z siedmiu współczesnych cudów świata, to jeszcze słuchałam opowieści o atrakcjach Kolumbii i w głowie zaczynał mi kiełkować nowy pomysł na podróż.


Tak, bardzo było przyjemnie. I do tego inaczej niż poprzednio. Okazuje się, że jednorazowe odwiedzenie jakiegoś miejsca stanowczo nie może wystarczyć na całe życie, bo wszystko się zmienia. Nawet pełna bezludnych wysp zatoka na Morzu Południowochińskim. Kiedyś pływały po niej wioski


 

 i zupełnie inne statki niż dziś.


statki kiedyś (ale nie w XIX wieku!)

i statki dziś

A jak będzie za kolejne kilka lat? Trzeba będzie pojechać i sprawdzić.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz