Czytałam wczoraj książkę Harukiego Murakamiego. Jeden z
głównych bohaterów, samotny młody mężczyzna, opowiadał przez telefon, co będzie
robił sobie na obiad. „Mieszkam sam, więc nie szykuję nic specjalnego”
powiedział, po czym wyjaśnił, że zamierza:
usmażyć suszoną
barrakudę
zetrzeć rzodkiew,
ugotować zupę z porami, małżami i tofu,
przyrządzić ogórki i wodorosty wakame w zalewie octowej
i wszystko to zjeść razem z ryżem i kiszoną chińską kapustą.
Jakże to odległe od kawalerskiego serdelka z musztardą – pomyślałam najpierw.
A potem przypomniało mi się, że w ogóle jeszcze nie pisałam o japońskich
kiszonkach, piklach i innych dodatkach. A przecież bez nich japońska kuchnia po prostu
nie istnieje.
Przeróżne wodorosty, ogórki, rzepy i inne rośliny ukiszone,
zasolone, wytaplane w paście z sake i w Bóg raczy wiedzieć czym – zjadłam tego
dużo. Codziennie, każdemu daniu towarzyszyły dziwne dodatki, na ogół smaczne
(czasem nawet bardzo), choć niezidentyfikowane.
tu akurat wyjątkowo poznałam (a przynajmniej tak mi się wydaje), że jem okrę
Kilka razy próbowałam się dopytywać co to jest, ale ponieważ zawsze dostawałam
jedną z dwóch odpowiedzi – albo zupełnie nic mi niemówiące słowo japońskie,
albo cucumber, czyli ogórek – w końcu
zrezygnowałam z dociekania i po prostu cieszyłam się smakiem i widokiem.
to podobno są ogórki
i to też, w marynacie z sake
tu rzeczywiście były ogórki, całkiem zwyczajne, tylko nabite na patyki i zapakowane w torebki
i nawet zachęta do spożywania była po angielsku. Należy je zjadać tak jak są, schłodzone surowe ogórki, najlepiej z odrobiną soli
Oczywiście wszystkiego spróbować się nie dało, niektóre rzeczy
tylko oglądałam,
niby jest ilustracja poglądowa, ale i tak nie wiem, co to
obstawiam, że to rzodkiew
a tu i na następnym zdjęciu nawet nie próbuję zgadywać
rybie płetwy?
inne kupiłam w prezencie znajomym i teraz czekam na recenzje,
zielone było zapakowane w taki sam gustowny rulonik jak różowe, które nie wiem czym jest, bo nie próbowałam. Choć szczerze mówiąc, próbowanie nie ma wielkiego znaczenia - zielone jadłam, a i tak nie wiem, co to
a jeszcze inne mam w domu i testuję sobie stopniowo. Jeśli ktoś miałby ochotę
na trochę japońskości to zapraszam na zieloną herbatę (bo śliwkowej nie
przywiozłam)
herbata śliwkowa ze złotym pyłem - wygląda efektownie, ale smak ma dość dziwny, lekko słonawy
i małe co nieco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz