Opisałam już najważniejsze zabytki, które widziałam w Kioto,
ale przecież nie samymi świątyniami i zamkami żyje człowiek. Więc dziś opowiem
o miejscach może mniej dostojnych, ale również wartych odwiedzenia.
Pierwszym miejscem, które w ogóle zobaczyłam w Kioto, a
które w przewodniku opisane jest jako atrakcja turystyczna, to dworzec
kolejowy.
Nie jestem jakąś przesadną miłośniczką kolei, ale muszę przyznać, że
ten dworzec rzeczywiście robi wrażenie.
Zgubić się na nim nietrudno, znaleźć wręcz przeciwnie, ale nawet jak się trochę
pochodzi bez sensu, to i tak jest fajnie, bo
dzięki temu można bardziej docenić jego ogrom.
A jak się trafi wreszcie
do informacji turystycznej, to wszystko staje się łatwe, bo w Japonii takie
punkty działają bardzo dobrze i po krótkiej rozmowie z pracownikiem informacji
(informatorem?) człowiek wychodzi zaopatrzony w plan miasta, rozkład jazdy
autobusów oraz szczegółowe instrukcje jak trafić tam, dokąd się wybiera.
bez informacji niejapońskojęzyczny turysta nie miałby szans, bo np. bilety kupuje się w automatach, w oparciu o taki schemat, jak ten na zdjęciu
Po wydostaniu się z dworca i podróży dość zatłoczonym
autobusem, w którym ukradkiem fotografowałam dziewczyny w kimonach, bo nie
wiedziałam jeszcze, że w Kioto spotkam ich całe mnóstwo i będę mogła zrobić im
dowolnie dużo zdjęć,
dotarłam do pierwszego z moich kiotowskich hoteli. Okazało
się, ze tuż obok niego znajduje się słynny targ spożywczy Nishiki Market.
Tak
więc zwiedzanie miasta zaczęłam nie od prastarych skarbów narodowych Japonii, a
od tego co lubię chyba najbardziej – od jedzenia! Większość zdjęć w przedwczorajszych "obiadach czwartkowych" pochodzi właśnie z targu Nishiki. Chodziłam
tam sobie, podziwiałam, fotografowałam,
niby zwykłe jabłka, ale jakie fotogeniczne!
od czasu do czasu coś spróbowałam i
byłam tak głęboko w siódmym niebie, że gdyby nie wrodzone poczucie obowiązku,
to w ogóle nie poszłabym nigdzie indziej, tylko cały dzień oglądała te dziwy.
myślę, że to rybki - po oczkach to poznaję
No ale być w Kioto i widzieć tylko kiszone ogórki to jednak
byłby wstyd, więc w końcu opuściłam targ i poszłam się przechadzać po innych
częściach starej stolicy.
choć na Nishiki jest nie tylko jedzenie
Najpierw odwiedziłam przyjemny, bardzo japoński park, w
którym były i pięknie wymodelowane drzewa i oczka wodne,
nad którymi stały
czaple i kobiety w kimonach
i pan grający na flecie.
No po prostu wszystko w
nim było.
A potem chodziłam sobie po XVIII-wiecznej dzielnicy uciech,
która słynie z tego, że do dziś można tam spotkać gejsze. Ja widziałam dwie, jedna była prawdziwa, a druga chyba trochę mniej. Gejsza niższej kategorii szła po ulicy
piechotą i każdy mógł ją sfotografować – z przodu, z tyłu i z boku nawet.
Natomiast gejsza najprawdziwsza przyjechała taksówką. Samochód zaparkował przed
wejściem do lokalu i przez chwilę nie działo się nic. Potem przyszedł
ochroniarz, ubrany dokładnie tak, jak wszyscy w serialu „Szogun”. Odsunął
gapiów, stanowczym gestem zabronił robienia zdjęć i dopiero kiedy miał pewność,
że wszystko jest jak należy, otworzył drzwi taksówki. Ruch na ulicy ustał,
gapie wstrzymali oddech, przed oczami mignęła nam kunsztowna fryzura, umalowana
na biało twarz, zafalował rąbek fioletowego kimona i… koniec. Gejsza przemknęła
z samochodu do drzwi tak szybko, że nawet nie potrafię odpowiedzieć na pytanie
czy była ładna (a wszyscy mi je zadają). No ale przynajmniej nie ma wątpliwości
– była to z całą pewnością gejsza prawdziwa.
Kręciłam się jeszcze przez chwilę po okolicy, fotografowałam
malownicze zaułki,
drewniane stare restauracje, lampiony nad kanałem, ale
drugiej gejszy się nie doczekałam.
bogatsi siedzą na tarasach eleganckich restauracji, mniej zamożni piętro niżej
Więc kiedy zrobiło się zupełnie ciemno i
zobaczyłam uliczki Gion w całej wieczornej krasie, wróciłam do mojego
kosmicznego hotelu.
I tak od tradycyjnej Japonii przeszłam do atrakcji rodem z
„Seksmisji”. No ale o tym to już następnym razem, który nastąpi niedługo –
obiecuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz