czwartek, 1 maja 2014

Obiady czwartkowe

Nadszedł czas, by podjąć rozpoczętą kiedyś podróż kulinarną. Było już o jedzeniu w Afryce i Ameryce Południowej, dziś zatem zapraszam do Ameryki Północnej i Środkowej. Od razu uprzedzam jednak, że to wyprawa nie dla abstynentów. Przeglądając zdjęcia z tego regionu świata, ze zdumieniem stwierdziłam, że ja tam chyba bardzo mało jadłam. Za to piłam... o, tak :)
Tam inaczej się po prostu nie da. Weźmy na przykład Honduras - powitał mnie tam taki plakat:

ta starsza, niewątpliwie znająca życie kobieta zachęca do korzystania z życia,
bo jest ono krótkie



Piwo, którym raczy się ta pani to z pewnością "Koło ratunkowe", bo tak właśnie nazywa się popularny w Hondurasie gatunek chmielowego napoju.
W Hondurasie byłam bardzo krótko, właściwie tylko przejazdem w drodze do Gwatemali. Znajduje się w niej pewne niezwykłe miejsce, miasteczko Livingstone, do którego nie prowadzi żadna lądowa droga, dostać się można do niego jedynie wodą. Płynie się wśród takich pięknych okoliczności przyrody:



A po jakimś czasie dociera się do miejscowości, której mieszkańcy (o karaibskim wyglądzie, różniący się znacznie od typowych gwatemalskich Indian) żyją w atmosferze wiecznej fiesty i gdzie podstawowym produktem spożywczym jest coco-loco, "szalony kokos", który robi się dolewając do kokosa rum.

przyuliczny bar z kokosami czekającymi na swoją porcję rumu


Po Gwatemali przyszła kolej na Meksyk. Tam zdaje się coś zjadłam. O, takie robaczki w Oaxace:

smakują wyłącznie solą i papryką, w której są wytytłane, smaku własnego nie posiadają wcale


W tej samej Oaxace byłam też na wspaniałym targu mięsnym, gdzie najpierw wybiera się surowe mięso:


a potem zjada je pysznie zgrillowane i podane w towarzystwie warzyw, sosów i chleba.


Jedzenie bardzo proste, ale świeże, aromatyczne i naprawdę dobre.
Też w Meksyku, ale w innej części kraju, w Guanajuato, jadłam najpyszniejsze lody świata. Najpierw przyglądałam się z pewnym niedowierzaniem panu, który obierał ananasy, ubijał je z kostkami lodu i podawał w kubeczkach, posypane chili i solą. Ponieważ jednak wszyscy wkoło kupowali te lody, to i ja zaryzykowałam. I zaraz dokupiłam drugą porcję! Świeżutki słodki ananas z pikantno-słoną posypką okazał się być prawdziwym cudem. Słowo honoru.


W ogóle w Meksyku jadłam dużo i dobrze, najczęściej stołując się w takich jadłodajniach:


Oczywiście nie mogło też zabraknąć napojów. Przede wszystkim był to słynny trunek wytwarzany z agawy.

agawa

O tequili kiedyś już pisałam. Dziś więc będzie o mezcalu, czyli agawowym alkoholu wytwarzanym w innych rejonach niż okolice Tequili. W wielu miejscach w Meksyku znajdują się małe rodzinne fabryczki mezcalu. Można je zwiedzać i przy okazji degustować różne odmiany trunku.

beczka pełna mezcalu :)


degustacja



W okolicach miasta Oaxaca produkuje się specjalny rodzaj mezcalu - mezcal gusano, czyli wzbogacony o robaka. Takiego:


W całej butelce jest tylko jeden osobnik i kwestia tego, komu przypadnie w udziale staje się zazwyczaj głównym tematem imprez zakrapianych tym rodzajem mezcalu. Jeśli więc musicie ugościć kogoś, z kim nie macie za bardzo o czym rozmawiać, to polecam podanie tego właśnie trunku :)

Już mi się trochę kręci w głowie od tych wszystkich napitków, więc nie będę pisała o kubańskim rumie i mojito.

dużo rumu i bardzo dużo mięty, nie jak w polskich barach, gdzie wrzucają na odczepnego trzy listki

Zamiast tego zaproponuję Wam amerykańską zakąskę - hot dogi i bajgle z Nowego Jorku.


Na zdrowie! :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz