Ogladałam wczoraj bułgarski film i tak mi się jakoś zebrało
na wspomnienia z tego kraju.
Mimo, że byłam tam wiele razy, to okazało się, że nie mam żadnych
bułgarskich zdjęć i tym razem będziecie musieli uruchomić wyobraźnię, ale takie
ćwiczenie jest i miłe i pożyteczne, więc nie należy się zniechęcać.
Bułgaria to kraj stanowiący idealne połączenie swojskości i
egzotyki. Z jednej strony ludzie podobni do nas, mówiący dość zrozumiałym
językiem, co pozwala czuć się swobodnie i domowo, a z drugiej bałkańskie
klimaty – słońce, muzyka, morze, pyszne pomidory, papryka, ser i wino – taki
południowy, wakacyjny luz. Bardzo dobrze się tam czuję.
Kiedy myślę Bułgaria, to najpierw widzę ogromną misę pełną
sałatki szopskiej, a zaraz potem przed oczami stają mi uliczki Czarnomorca.
Wioska, czy może miasteczko nadmorskie, do którego przyjeżdżają prawie
wyłącznie Bułgarzy (zagraniczni turyści wybierają znacznie efektowniejszy,
leżący jakieś 20 km dalej, Sozopol). Dzięki temu mało tam krzykliwych reklam,
neonów, dyskotek, wesołych miasteczek i całego zgiełku przemysłu turystycznego.
Jest za to cisza, słońce i lekko drgające gorące powietrze. Są domy otoczone
pergolami z winogron. Przed furtkami, na niskich stołeczkach siedzą staruszkowie
sprzedający domową rakiję i pomidory z ogródka. W naszym ogrodzie też rosną.
Oprócz tego mamy ogórki, winogrona i figi. Z okna naszego pokoju nie ma
właściwie żadnego widoku, bo wszystko zasłania ogromny figowiec, którego gałęzie
dosięgają już balkonu i niedługo chyba zaczną wdzierać się do środka. Nasz
gospodarz, dziadzia Pietia, codziennie rano stawia nam na balkonie talerz z
figami i pomidorami. Razem ze swoją żoną, babą Stenką, dbają o nas, jak o
własne wnuki, gdy w nocy pada deszcz, to rano obok pomidorów znajdujemy złożone
w kostkę nasze majtki. Suszyły się w ogródku i dziadzia Pietia zdjął je ze sznurka, żeby nie
zmokły. Śniadania jemy przy stole ustawionym pod winną pergolą, przez którą
przedostają się tylko pojedyncze promyki słońca.
W moich wspomnieniach właściwie zupełnie nie ma morza. Oczywiście
chodziłam na plażę, ale w pamięć znacznie mocniej wryły się te uliczki, figi i
winogrona. I takie specjalne światło, zupełnie jak z filmów dla dzieci, które
oglądałam podczas wakacji u babci. Pamiętacie te filmy? Polskie albo jeszcze lepiej
radzieckie. O dzieciach w podkolanówkach, z kokardami we włosach, spędzających
wakacje gdzieś na Krymie albo w Odessie. W Czarnomorcu było właśnie dokładnie
takie światło jak w tych filmach. I taka sama atmosfera absolutnego
bezpieczeństwa. Siedzę na babcinym tapczanie z talerzem pełnym kanapek z
pomidorem i oglądam film. Albo idąc senną uliczką Czarnomorca, mijam starszego
pana sprzedającego rakiję pod pergolą z winogron. Tak samo dobrze…. Może to
właśnie dlatego tak lubię Bułgarię?
Bardzo mile i pożytecznie spędziłam czas, wyobrażając sobie to wszystko. Ja chyba nie miałam nigdy takich sielankowych wakacji. Chyba to są wspomnienia z dawnych czasów czy byłaś tam jakoś ostatnio?
OdpowiedzUsuńNo, z 10 lat będzie pewnie. Ale mocno wierzę w to, że niewiele się tam zmieniło i że kiedyś jeszcze pojadę do Czarnomorca :)
Usuń