czwartek, 12 grudnia 2013

Obiady czwartkowe

   Przez ostatni tydzień objadałam się polską kiełbasą, śledziami, serami i chlebem (wileński z masłem mmm...) i już jestem gotowa powrócić do moich ulubionych dań z kuchni świata. Na początek proponuję kulinarną wycieczkę do Jerozolimy. Mam świetną książkę kucharską o takim tytule (Jerozolima) i z niej właśnie będę dziś czerpała pomysły na obiad.
    Jako danie główne proponuję kotlety mielone na sposób orientalno-zagawowy.




Orientalny, bo wiadomo, przepis jerozolimski i wśród składników znajdują się i figi i kolendra i masala czyli mieszanka przypraw (w tym przypadku masala omańska). A zagawowy, bo dokonałam pewnych modyfikacji. Po pierwsze, zamiast jagnięciny, której nie ma w sklepach koło mojego domu, użyłam mieszanki mięsa wieprzowego i wołowego (wiem - ani to koszerne, ani halal, ale smakuje bardzo dobrze). A poza tym, berberys zastąpiłam żurawiną (zgodnie z podpowiedzią autora książki), no i musiałam trochę kombinować z ziołami.

w krajach Orientu o świeże zioła znacznie łatwiej niż w zimowej Polsce

    Powinnam była dodać kolendrę, natkę pietruszki, koperek, miętę i tymianek. Ponieważ jednak przygotowywałam tę potrawę nie pod izraelskim słońcem, a w szarości grudniowej Polski, musiałam sobie jakoś radzić. Miętę mam suszoną, kolendrę mrożoną, a zamiast tymianku użyłam oregano, bo akurat było świeże w moim sklepie.

a bazylii akurat nie użyłam...

Mimo tych zmian kotleciki wyszły palce lizać. Ulepione z dodatkiem żurawiny, cebuli, natki pietruszki  masali i cynamonu. Zanurzone w sosie winno-figowym, skropione gęstym jogurtem i posypane mieszanką ziołową - naprawdę wyśmienite!
Gdyby ktoś się zanęcił i chciał przyrządzić sobie taką potrawę, to proszę pisać - służę przepisem.
Na deser zrobiłam gruszki w syropie według przepisu z tej samej książki.
Szalenie lubię potrawy, do których dodaje się dużo przypraw. Szczypta tego, parę ziaren tamtego i od razu mam wrażenie, że gotuję coś wyjątkowego. Tak było właśnie w przypadku gruszek. Trzeba je było ugotować między innymi z kardamonem.

z lewej kardamon czarny, z prawej zielony

Znam dwa rodzaje kardamonu - czarny i zielony - w przepisie nie podano, który wziąć, ale zawsze wydaje mi się, że czarny pasuje bardziej do dań słonych, a zielony do deserów, więc utłukłam w moździerzu ten drugi.

moździerz do przypraw z Madagaskaru

Moździerz, a właściwie moździerzyk - bo to taka wersja mini - przyjechał ze mną z Madagaskaru. Świetnie nadaje się do gniecenia przeróżnych nasionek i pestek.

chciałam tu zamieścić jakiś bardziej charakterystyczny dla Madagaskaru widoczek, ale spojrzałam na szarość za oknem i już nie mogłam się pozbyć tej fotki :)

Oprócz kardamonu do gotowania gruszek potrzebny jest też szafran. Ten szlachetniejszy i droższy ma postać żółtego proszku, ale ja wolę szafran kolorowy. O taki:

szafran czyli pręciki kaszmirskich krokusów

Być może nie barwi potrawy na piękny kolor, ale za to łatwiej mi uwierzyć, że jest zrobiony z pręcików krokusów rosnących na łąkach Kaszmiru. Kupiłam kiedyś nasionka tych roślinek, ale niestety nic z nich nie wyrosło, więc muszę używać szafranu przywiezionego z Indii.

nasiona krokusów kupiłam na pływającym targu w Kaszmirze

Wrzuciłam więc szczyptę szafranu, zmiażdżony kardamon, wlałam białe wino, wsypałam cukier i wyszedł mi z tego taki gruszkowy deser:

gruszki w aromatycznym syropie

A wszystko to podam oczywiście na stole przykrytym dwoma jardami ghańskiej tkaniny.

nie wiem doprawdy, jak ja żyłam bez ghańskich obrusów...



1 komentarz: