Karuzela, karuzela
Na mym blogu co niedziela…
Nowy Jork nigdy nie figurował na
mojej liście miejsc do odwiedzenia, ale jak wiadomo, najłatwiej rozśmieszyć
Pana Boga opowiadając mu swoje plany. Tak więc, nie zamierzałam, a jednak pewnego
dnia, niecały tydzień temu znalazłam się w mieście, tak różnym od tego, które
gościło mnie przez ostatnie kilka miesięcy. Na mym blogu co niedziela…
Nowy Jork nie ma w sobie nic z Akry, ale z Warszawy i owszem - na środku zdjęcia grubszy brat PKiN
Przede wszystkim w Nowym Jorku w
grudniu jest szaro i zimno. Szczególnie komuś, kto przyjeżdża tam z Afryki i ma
na sobie tylko cienki polar.
Statua Wolności też jakby zmarznięta
Pewnie trochę przez chłód, a może
też z braku czasu i zbyt gwałtownej zmiany klimatu (nie tylko w sensie meteorologicznym),
nie umiałam zachwycić się sławnym miastem. Metro wydało mi się klaustrofobiczne
i ponure,
ulice smutne,
a architektura przygnębiająca.
Nawet nowojorskie wiewiórki podobały mi się znacznie mniej niż te, które mieszkają w warszawskich Łazienkach (co mnie zresztą nie zdziwiło, bo wielokrotnie oprowadzając po Warszawie amerykańskich turystów, wysłuchiwałam ich zachwytów nad naszymi ślicznymi rudymi Baśkami).
Na szczęście koło południa pojawiło się słońce i wszystko zaczęło wyglądać lepiej. Nie powiem, żebym poczuła się jak w domu, ale kilka miejsc obejrzałam z przyjemnością. Takie na przykład:
most Brookliński
okolice World Trade Center
siedemnastowieczny cmentarz w sercu Manhattanu
Na więcej nie starczyło czasu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz