wtorek, 21 listopada 2017

Kuala Lumpur - odsłona druga

Drugie miasto, które zagnieździło się w Kuala Lumpur pachnie masalą i brzęczy bransoletkami. To taka odrobina Indii w Malezji. Może odrobina to niewłaściwe słowo, bo Hindusów mieszka w tym kraju ponad dwa miliony i często na ulicach widać kolorowe sari i salwar kamisy. 


Duża świątynia hinduistyczna stoi nawet w sercu chińskiej dzielnicy. 


Jednak największe skupisko przybyszów znad Gangesu to Little India, czyli dzielnica indyjska.
Co prawda pierwsze co tam zobaczyłam to meczet, 

wśród Malezyjczyków o korzeniach indyjskich są zarówno hinduiści, jak i muzułmanie. Tak jak i w Indiach

ale potem to już tylko bollywoodzkie przeboje, chicken tikka masala i sari.


Nawet w Indiach nie widziałam tak wspaniałych sklepów z sari. Zachwycił mnie zwłaszcza jeden, wielki jak supermarket z setkami, a może tysiącami strojów na każdą kieszeń. Od zwykłych bladych (te może jakoś by uszły w Europie) - po 20-30 złotych, do pięknych, intensywnie kolorowych, przetykanych złotą i srebrną nicią – po kilkaset złotych.


Nie dość, że sari poukładane były w wielkich koszach, to co piękniejsze zwieszały się z sufitu tak, że człowiek mierzący więcej niż 170 cm wzrostu co chwila wpadał twarzą w te wszystkie amaranty i seledyny.


Poczułam się w tym sklepie jak mała dziewczynka w krainie z bajki. Nie mogłam wprost oderwać wzroku od pań, będących już od dawna w wieku średnim, które nagle z szarych myszek w starych dżinsach i wyciągniętych sweterkach (jak w ogóle można w tym upale nosić sweter?!) przemieniały się w księżniczki. Takie sari jest lepsze od wróżki z bajki o Kopciuszku. Słowo!
Stałam i gapiłam się jak sroka w gnat na tyle długo, że jedna z klientek spytała czy nic mi nie jest i czy może trzeba mi pomóc.

stroje dla indyjskich nowożeńców różnych wyznań

Wróciłam na ziemię i poszłam na drugie piętro supersklepu, gdzie kupiłam sobie bluzkę tak kolorową, że modne warszawianki pewnie nie będą chciały pokazywać się ze mną na mieście. Trudno. Kolory są mi potrzebne do życia i już!

może dlatego dobrze czułam się w Malezji, że tamtejsi ludzie mają podobną potrzebę kolorów

Poza cudownym sklepem, w Little India odwiedziłam jeszcze przyjemną restaurację, w której na każdym stoliku oprócz zestawu przypraw stała miska z jajkami na twardo

jajka na twardo - sprawdziłam metodą kręcenia

 i popatrzyłam na jeden z wielu sposobów celebrowania hinduskiego święta Diwali. 

przygotowania do świątecznego przyjęcia ulicznego

Przez cały czas mojego pobytu w Kuala Lumpur natykałam się na obchody tego święta. Nigdy nie udało mi się trafić na nie w Indiach, więc cieszyła mnie ta namiastka.

rangoli usypywane jest z pokruszonego ryżu, kredy i kamyków. Kreda powstrzymuje mrówki przed dobieraniem się do jedzenia, ryż jest zaproszeniem dla ptaków, czyli innych oprócz domowników stworzeń Bożych, do wspólnego posiłku. Taka jest geneza tworzenia rangoli. Kolisty zamknięty kształt wzoru uniemożliwia wtargnięcie do domostwa złych duchów. 


Zwłaszcza, że dzięki temu utwierdzałam się w przekonaniu o cudownej wielokulturowości Malezji. 

Bombaj w Kuala Lumpur

Ale o tym zanudzam Was bez przerwy, więc teraz już lepiej zmilczę. I przygotuję się do opisania trzeciego oblicza Kuala Lumpur. Już wkrótce!


8 komentarzy: