środa, 14 września 2016

Japońskie powitanie

Pierwsze kroki na japońskiej ziemi skierowałam do zacnego, choć mało znanego miasta Iga w prefekturze Mie. 

najpierw obejrzałam Japonię z lotu ptaka, a raczej samolotu


Nie wspominają o tej miejscowości żadne przewodniki i nawet trudno było mi znaleźć je na mapie, choć to właśnie tam w XVII wieku urodził się Basho Matsuo, twórca haiku, formy poetyckiej, która od stuleci cieszy się w Japonii dużą popularnością. Poza tym, miasto Iga było domem wojowników ninja, a dziś tu właśnie mieści się siedziba muzeum poświęconego sławnym japońskim wojownikom. 


  Dla mnie jednak najważniejszym powodem wyprawy do Iga było to, że mieszkają tam moi japońscy znajomi, Mikko i Kazuhiko.
Poznawanie jakiegoś kraju w towarzystwie osób miejscowych to najlepsze co może spotkać podróżnika. A jeśli jeszcze gospodarze okażą się tak zaangażowani w przybliżenie cudzoziemcowi swojej ojczyzny, tak gościnni i serdeczni jak M. i K., to po prostu aż zatyka z zachwytu.
Wiele słyszałam o japońskiej powściągliwości i zachowywaniu dystansu, tymczasem przez kilka dni spędzonych z moimi znajomymi, ich sąsiadami i przyjaciółmi, spotkałam się z przeogromną otwartością i serdecznością. A ilości prezentów, którymi mnie bez przerwy obsypywano, w pewnym momencie zaczęła mnie aż zawstydzać. Wszystkich nie dam rady tu pokazać, ale jeden muszę koniecznie:

 pałeczki zupełnie wyjątkowe, piękne, lśniące (na końcach zmatowione, żeby łatwiej było nimi nabierać jedzenie), ze specjalnym znakiem symbolizującym cesarskie regalia przechowywane w najświętszej świątyni szintoistycznej oraz z wygrawerowanym moim imieniem. A dodatkowo podstawka z figurką Japonki

Pałeczki te kupione zostały w specjalistycznym sklepie pałeczkarskim. 


Muszę przyznać, nie przypuszczałam nawet, że istnieje taka różnorodność tych sztućców. Z drewna i metalu, eleganckie lub zabawne, dla dzieci oraz wytwornych dam, pałeczki skromne i bogato zdobione. 

pałeczki brokatowe

W sklepie tym można też było zamówić usługę grawerowania dowolnych napisów 


– na moich pałeczkach napisane jest Ewa w najbardziej skomplikowanym i najefektowniejszym z trzech rodzajów pisma japońskiego, czyli kanji.

No ale pałeczki przydarzyły się nieco później, a miało przecież być o moim pierwszym japońskim dniu w mieście Iga. W kawiarni, którą prowadzą M. i K. (Mogg Way – jeśli będziecie w Japonii koniecznie tam zajrzyjcie)

https://www.facebook.com/moggway/?fref=ts

 czekała na mnie grupka pań (i jeden pan) z klubu miłośników języka angielskiego, którzy spotkanie z cudzoziemką chcieli wykorzystać jako okazję do konwersacji w obcym języku.  Co prawda tylko jedna pani R. znała angielski na tyle, żeby się ze mną porozumieć, ale to zupełnie nie przeszkodziło spędzić nam wspólnie wspaniałego popołudnia.

pani R. była tego dnia moją tłumaczką i przewodniczką

Razem pojechaliśmy do zamku Iga i muzeum ninja i w ten sposób przez kilka godzin stałam się członkiem japońskiej wycieczki, której cechami charakterystycznymi jest mnóstwo śmiechu i fotografowanie się średnio co 30 sekund.

wycieczka w pełnym składzie

 Chyba ze wszystkich moich podróży razem wziętych nie mam tylu swoich podobizn, co z tego jednego dnia. Z panią R. i panią M., z ninją żywym przewodnikiem i ninją manekinem, w błotnych butach, na tle zapadni, a nawet jako różowa towarzyszka fioletowego samuraja z tektury. 


Aż dziwne, że pośród tych wszystkich obowiązków modelki udało mi się znaleźć chwilę na przyjrzenie się eksponatom muzeum i zapoznanie z sekretami domu słynnych wojowników. A jest ich nie mało. Pani ninja, która była przewodniczką naszej grupki, pokazywała nam przeróżne fałszywe ściany, ukryte drabiny i tajne skrytki. Z miłym uśmiechem opowiadała coś i nagle – nie wiadomo jak i kiedy – w jej dłoniach pojawiał się obnażony miecz, wyjęty błyskawicznym ruchem ze szpary pod deską posadzki, która otwierała się tylko jeśli stanęło się na niej w odpowiedni sposób. 

miecz wyjęła zbyt szybko i nie zdążyłam zrobić zdjęcia, więc pokażę Wam to, na którym pani opowiada o innej skrytce

Fajne to było i pewnie, gdybym była siedmioletnim chłopcem oszalałabym z zachwytu. Ponieważ jednak jestem nieco starszą dziewczynką, dałam radę zachować zdrowe zmysły i obejrzeć wystawę ilustrującą życie wojowników ninja. 

mała świątynka na terenie muzeum

Dowiedziałam się z niej między innymi tego, że ninja żywili się głównie roślinami (by utrzymać małą wagę ciała) i unikali silnie pachnącego jedzenia (żeby nie można było wyczuć czającego się w pobliżu wojownika). Do osiągnięcia mistrzostwa w sztuce walki i kamuflażu prowadziła ninję wieloraka ścieżka. Po pierwsze ćwiczył ciało, by w czasie ważnej misji nie straciło wytrzymałości. Po drugie dbał o psychikę, żeby w decydującej chwili strach nim nie zawładnął. Po trzecie utrzymywał nienaganną czystość (z tych samych powodów z których nie jadł silnie pachnącego jedzenia). Po czwarte studiował medycynę, aby móc skutecznie leczyć rany (oraz opracowywać receptury materiałów wybuchowych).
Obejrzałam też różne rodzaje broni, którymi posługiwali się ninja


 oraz ich stroje, różniące się nieco od tych jakie ogląda się zazwyczaj na kreskówkach.



za pomocą kolorowych ziarenek ryżu ninja komunikowali się ze sobą

Tuż obok muzeum znajduje się zamek, zwany „zamkiem białego feniksa”. Niestety tę piękną budowlę, w której film kręcił sam Akira Kurosawa oglądałam krótko przed zmierzchem i przy nieco zamglonym niebie, więc zdjęcia są jakie są. Wybaczycie, mam nadzieję.



A kiedy zrobiło się zupełnie ciemno, pożegnałam się z klubem miłośników języka angielskiego i razem z M. i K. pojechaliśmy na powitalne przyjęcie. O którym – jeśli będziecie mieć ochotę – przeczytacie w najbliższy czwartek.

2 komentarze:

  1. Brokatowe pałki rządzą😜
    milosnicy angielskiego języka też!
    Mój młodszy synek byłby tym cudownym muzeum zachwycony 👍🏻

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, bardzo żałowałam, że nie ma tam ze mną żadnego małego chłopca :)

      Usuń