Pierwsze kroki na japońskiej ziemi skierowałam do zacnego,
choć mało znanego miasta Iga w prefekturze Mie.
najpierw obejrzałam Japonię z lotu ptaka, a raczej samolotu
Nie wspominają o tej
miejscowości żadne przewodniki i nawet trudno było mi znaleźć je na mapie, choć
to właśnie tam w XVII wieku urodził się Basho Matsuo, twórca haiku, formy poetyckiej, która od
stuleci cieszy się w Japonii dużą popularnością. Poza tym, miasto
Iga było domem wojowników ninja, a dziś tu właśnie mieści się siedziba muzeum
poświęconego sławnym japońskim wojownikom.
Dla mnie jednak najważniejszym powodem wyprawy do Iga było to, że
mieszkają tam moi japońscy znajomi, Mikko i Kazuhiko.
Poznawanie jakiegoś kraju w towarzystwie osób miejscowych to
najlepsze co może spotkać podróżnika. A jeśli jeszcze gospodarze okażą się tak
zaangażowani w przybliżenie cudzoziemcowi swojej ojczyzny, tak gościnni i
serdeczni jak M. i K., to po prostu aż zatyka z zachwytu.
Wiele słyszałam o japońskiej powściągliwości i zachowywaniu
dystansu, tymczasem przez kilka dni spędzonych z moimi znajomymi, ich sąsiadami
i przyjaciółmi, spotkałam się z przeogromną otwartością i serdecznością. A
ilości prezentów, którymi mnie bez przerwy obsypywano, w pewnym momencie
zaczęła mnie aż zawstydzać. Wszystkich nie dam rady tu pokazać, ale jeden muszę
koniecznie:
pałeczki zupełnie wyjątkowe, piękne, lśniące (na końcach zmatowione, żeby łatwiej było nimi nabierać jedzenie), ze specjalnym znakiem symbolizującym cesarskie regalia przechowywane w najświętszej świątyni szintoistycznej oraz z wygrawerowanym moim imieniem. A dodatkowo podstawka z figurką Japonki
Pałeczki te kupione zostały w specjalistycznym sklepie
pałeczkarskim.
Muszę przyznać, nie przypuszczałam nawet, że istnieje taka
różnorodność tych sztućców. Z drewna i metalu, eleganckie lub zabawne, dla
dzieci oraz wytwornych dam, pałeczki skromne i bogato zdobione.
pałeczki brokatowe
W sklepie tym
można też było zamówić usługę grawerowania dowolnych napisów
– na moich
pałeczkach napisane jest Ewa w najbardziej skomplikowanym i najefektowniejszym
z trzech rodzajów pisma japońskiego, czyli kanji.
No ale pałeczki przydarzyły się nieco później, a miało
przecież być o moim pierwszym japońskim dniu w mieście Iga. W kawiarni, którą
prowadzą M. i K. (Mogg Way – jeśli będziecie w Japonii koniecznie tam
zajrzyjcie)
https://www.facebook.com/moggway/?fref=ts
czekała na mnie grupka pań (i jeden pan) z klubu miłośników języka
angielskiego, którzy spotkanie z cudzoziemką chcieli wykorzystać jako okazję do
konwersacji w obcym języku. Co prawda
tylko jedna pani R. znała angielski na tyle, żeby się ze mną porozumieć, ale to
zupełnie nie przeszkodziło spędzić nam wspólnie wspaniałego popołudnia.
pani R. była tego dnia moją tłumaczką i przewodniczką
Razem pojechaliśmy do zamku Iga i muzeum ninja i w ten
sposób przez kilka godzin stałam się członkiem japońskiej wycieczki, której
cechami charakterystycznymi jest mnóstwo śmiechu i fotografowanie się średnio
co 30 sekund.
wycieczka w pełnym składzie
Chyba ze wszystkich moich podróży razem wziętych nie mam tylu
swoich podobizn, co z tego jednego dnia. Z panią R. i panią M., z ninją żywym
przewodnikiem i ninją manekinem, w błotnych butach, na tle zapadni, a nawet
jako różowa towarzyszka fioletowego samuraja z tektury.
Aż dziwne, że pośród
tych wszystkich obowiązków modelki udało mi się znaleźć chwilę na przyjrzenie
się eksponatom muzeum i zapoznanie z sekretami domu słynnych wojowników. A jest ich nie
mało. Pani ninja, która była przewodniczką naszej grupki, pokazywała nam przeróżne
fałszywe ściany, ukryte drabiny i tajne skrytki. Z miłym uśmiechem opowiadała coś i nagle – nie wiadomo jak i kiedy – w jej dłoniach pojawiał się
obnażony miecz, wyjęty błyskawicznym ruchem ze szpary pod deską posadzki, która
otwierała się tylko jeśli stanęło się na niej w odpowiedni sposób.
miecz wyjęła zbyt szybko i nie zdążyłam zrobić zdjęcia, więc pokażę Wam to, na którym pani opowiada o innej skrytce
Fajne to
było i pewnie, gdybym była siedmioletnim chłopcem oszalałabym z zachwytu. Ponieważ jednak jestem nieco starszą dziewczynką, dałam radę zachować zdrowe
zmysły i obejrzeć wystawę ilustrującą życie wojowników ninja.
mała świątynka na terenie muzeum
Dowiedziałam się
z niej między innymi tego, że ninja żywili się głównie roślinami (by utrzymać
małą wagę ciała) i unikali silnie pachnącego jedzenia (żeby nie można było
wyczuć czającego się w pobliżu wojownika). Do osiągnięcia mistrzostwa w sztuce
walki i kamuflażu prowadziła ninję wieloraka ścieżka. Po pierwsze ćwiczył
ciało, by w czasie ważnej misji nie straciło wytrzymałości. Po drugie dbał o
psychikę, żeby w decydującej chwili strach nim nie zawładnął. Po trzecie
utrzymywał nienaganną czystość (z tych samych powodów z których nie jadł silnie
pachnącego jedzenia). Po czwarte studiował medycynę, aby móc skutecznie leczyć
rany (oraz opracowywać receptury materiałów wybuchowych).
Obejrzałam też różne rodzaje broni, którymi posługiwali się
ninja
oraz ich stroje, różniące się nieco od tych jakie ogląda się zazwyczaj na
kreskówkach.
za pomocą kolorowych ziarenek ryżu ninja komunikowali się ze sobą
Tuż obok muzeum znajduje się zamek, zwany „zamkiem białego
feniksa”. Niestety tę piękną budowlę, w której film kręcił sam Akira Kurosawa
oglądałam krótko przed zmierzchem i przy nieco zamglonym niebie, więc zdjęcia
są jakie są. Wybaczycie, mam nadzieję.
A kiedy zrobiło się zupełnie ciemno, pożegnałam się z klubem miłośników języka angielskiego i razem z M. i K. pojechaliśmy na powitalne
przyjęcie. O którym – jeśli będziecie mieć ochotę – przeczytacie w najbliższy
czwartek.
Brokatowe pałki rządzą😜
OdpowiedzUsuńmilosnicy angielskiego języka też!
Mój młodszy synek byłby tym cudownym muzeum zachwycony 👍🏻
No właśnie, bardzo żałowałam, że nie ma tam ze mną żadnego małego chłopca :)
Usuń