Z mojego zeszłoczwartkowego wpisu wychodzi, że będąc we
Lwowie, cały czas tylko jadłam. A przecież przyjmowałam też płyny! Nawet
powiedziałabym, że więcej było picia niż jedzenia.
we Lwowie panuje kawiarniany duch sprzed stu lat
Kawę zafundowałam sobie od razu po przyjechaniu. Lwów to
taki ukraiński Wiedeń, słynie na cały kraj z kaw i kawiarni. Nie poprzestałam
więc na zwykłej dworcowej kawie.
Znalazłszy w staromiejskim zaułku przytulną kawiarnię
urządzoną w stylu secesyjnym, wypiłam kawę w stylu wschodnim – z miodem i
cytryną oraz ukraiński koniak Zakarpacki. Bardzo udane połączenie – i miejsce i
kawa i koniak wszystko idealnie pasowało do leniwego letniego niedzielnego
przedpołudnia, gdy człowiek szuka odpoczynku po trudach późnego i obfitego
śniadania.
A kiedy kilka godzin później jest się już naprawdę zmęczonym
upałem i eksplorowaniem miasta, to oczywiście najlepiej napić się kwasu
chlebowego. Choć minęły już czasy, gdy napój ten sprzedawano z blaszanych
beczko-cystern, dziś nalewany jest w higieniczny i estetyczny sposób z eleganckich
drewnianych baryłek ustawionych w różnych punktach centrum Lwowa, to wciąż kwas
jest dla Ukraińców ulubionym sposobem gaszenia pragnienia.
tu kwas w towarzystwie warieników
To znaczy oczywiście
zaraz po piwie. Piwo dostępne wszędzie i
pite o każdej porze jest absolutnie poza konkurencją.
Choć nam zdarzyło się mieć pewien problem z piwem. Jest na
Starym Mieście taka uliczka, przy której ulokowały się wyłącznie pijalnie wina.
W każdej knajpce, do której zajrzeliśmy (podobało nam się na tej ulicy i chcieliśmy
usiąść koniecznie tam, ale potrzebowaliśmy piwa, bo V nie chciał pić wina)
zainstalowane były różne kraniki, rurki, beczułki i co tam potrzeba do
rozlewania wina. Bardzo wszystko ładne i zachęcające. Dla amatorów wina
oczywiście, bo w żadnym z tych lokali nie podaje się innych trunków. A na pewno
nie piwa. Ale to taki wyjątek, wszędzie indziej – na dworcu, w parku, koło
cmentarza, w restauracji serwującej śniadania – piwo pije się od wczesnego ranka do późnej
nocy.
Pamiętam jak kiedyś niemiło zaskoczyła nas kłódka na lodówce
z piwem w sklepie w Kopenhadze (w Danii alkoholu wieczorem się nie sprzedaje).
Na Ukrainie taka nieprzyjemność nigdy człowieka nie spotka!
No ale jeśli ktoś nie jest miłośnikiem napojów alkoholowych,
to zawsze może pójść na herbatkę do kawiarni w hotelu Żorż.
Podają ją tam w
kryształowym czajniczku, bardzo pasującym do mojego wyobrażenia o tym hotelu.
A potem, na bazarku koło Opery
Opera prezentuje się wspaniale o każdej porze dnia i nocy. Bazarek sugerowałabym raczej odwiedzać za dnia
można sobie kupić przeróżne
herbatki z kwiatów i ziół ukraińskich Karpat. Idealne na jesienne wspominanie lata i wakacyjnych podróży!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz