Kuchnia ukraińska wydaje się być znajoma i oswojona. Dlatego
po wyprawie do Lwowa nie spodziewałam się żadnych kulinarnych odkryć. A jednak…
Co prawda na pierwsze śniadanie zjedzone od razu po
przyjeździe w cafe koło dworca
lwowski dworzec jest imponujący
były zwyczajne blincziki z twarogiem i
rodzynkami,
ale już na obiad zafundowałam sobie danie nieznane – banusz.
jak większość tradycyjnych ukraińskich dań, banusz podawany jest w glinianym garnuszku
Banusz nie jest potrawą wyszukaną, składa się jedynie z
kaszy kukurydzianej, skwarek i bryndzy, ale jest smaczny i stanowił znakomity
wstęp do ukraińskiej uczty.
banusz jadłam w restauracji przy ulicy Krakowskiej
Nie mogło na niej oczywiście zabraknąć warieników, czyli pierogów. Zasadniczo jest to
danie dobrze wszystkim znane, ale tym razem zjadłam warieniki w wersji niebanalnej
– z zastygniętą krwią. Nieźle brzmi, prawda? Obawiałam się nieco zamówić to danie,
ale w końcu ciekawość zwyciężyła. A
odwaga została nagrodzona, warieniki były całkowicie jadalne, a krew to po
prostu kaszanka, którą były posypane pierożki.
Na naszym stole biesiadnym pojawił się też gulasz mięsny z
chlebową czapeczką.
A w charakterze zakąski do trunków rozmaitych wystąpiło
oczywiście nieodzowne sało
sało to po naszemu słonina, ale uważam, że polska nazwa mniej pasuje do tej przekąski
oraz kiełbaski smażone w alkoholu, które piekły się
na stole w żywym ogniu dobre 10 minut. Zdarzało mi się jeść dania, które
podawano w formie płonącej, ale na ogół ogień pojawiał się jedynie na krótką
chwilkę. A tu palił się i palił, aż zaczęliśmy się niecierpliwić, bo nie było
jak się dobrać do jedzenia. No ale dzięki temu mieliśmy dobrze przypieczone
ogniskowe kiełbaski.
Godne odnotowania były też moje lwowskie śniadania. Jedno za
sprawą pana, który – może dlatego, że był Polakiem – rozumiał naszą chęć
zjedzenia rano czegoś śniadaniowego, a nie mięsa, kaszy i ziemniaków, jak to
jest w ukraińskim zwyczaju. Zaproponował, że przygotuje nam danie spoza
karty i usmażył pyszne jajka na kiełbasie. Do tego pomidory, czarny chleb i
uśmiech lwowskiego słońca – czegóż można chcieć więcej?
miłych restauracji we Lwowie jest chyba z pięćset
Śniadanie poprzedniego dnia też wypadło nie najgorzej, bo trafiliśmy
na pierogi z wiśniami. Z gęstą śmietaną,
posypane cukrem - jak pisał poeta „takich
nigdzie i nikt wam nie poda. Nie proszono was? A to szkoda…”
Ale nie martwcie się, autobusy do Lwowa odjeżdżają co parę
minut!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz