niedziela, 31 maja 2020

KrajKuchnia - Gwinea

Zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym, dlaczego tak wiele państw ma w swojej nazwie słowo „Gwinea”? Mnie nie spędzało to snu z powiek, do momentu, gdy chciałam znaleźć w Internecie przepis na kolejne danie do projektu KrajKuchni. Miało być z Gwinei, ale nie z Gwinei Bissau ani z Gwinei Równikowej. Z Papui Nowej Gwinei też nie, ale to państwo jakoś mniej mi mieszało szyki. Natomiast trzy afrykańskie Gwinee przysporzyły mi tyle roboty, że zaczęło dręczyć mnie pytanie o powód tego wspólnego nazewnictwa.


W polskim Internecie nie znalazłam odpowiedzi, ale na szczęście są też Internety innojęzyczne. Obejrzałam sobie zatem ciekawy filmik kogoś, kto był chyba inspiracją dla twórców serialu „Teoria wielkiego podrywu” i już wiem.

Samo słowo „Gwinea” pochodzi prawdopodobnie z jednego z rodzimych języków wybrzeża Afryki Zachodniej i oznacza czarnego człowieka. Tak Europejczycy nazwali cały wielki pas lądu ciągnący się od dzisiejszego Senegalu przez między innymi Ghanę i Benin aż po – również dzisiejszy – Kamerun. Dlatego też monetę, którą produkowano z ghańskiego złota, nazwano gwineą.

Europejczycy podzielili Afrykę między siebie i różne kawałki kontynentu dostały przymiotniki, stając się Gwineą Francuską, Portugalską i Hiszpańską. 

W XX wieku nadszedł czas uzyskiwania niepodległości i ustanawiania nowych nazw. Niektóre kraje tworzyły zupełnie nowe słowa, inne pozostawały przynajmniej częściowo przy tych z czasów kolonialnych. I tak Gwinea Francuska po prostu odcięła kojarzący się źle człon i nazwała się Gwineą. Kiedy kilka lat później Gwinee Hiszpańska i Portugalska zostawały niepodległymi krajami, musiały nie tylko odrzucić europejskie fragmenty nazwy, ale też dodać coś, co odróżniałoby je od siebie. No i tak mamy Gwineę Bissau i Gwineę Równikową.

No, skoro już mamy jasność, to możemy zabrać się za gotowanie.

Po długim poszukiwaniu i wielokrotnym sprawdzaniu, czy na pewno czytam o właściwej Gwinei, postanowiłam, że dziś zaprezentuję Wam gwinejski napój imbirowy.

Potrzeba do niego: imbiru, cukru, pomarańczy i cytryny oraz cynamonu i goździków, które z nieznanego mi powodu mam w postaci mieszanki (zupełnie jakbym od dawna zajmowała się hurtową produkcją gwinejskich napojów).

Najpierw obrany i drobno pokrojony imbir, cukier, cynamon i goździki wkłada się do emaliowanego garnka (dopuszczalny też szklany) i zalewa wrzątkiem. I odstawia w ciepłe miejsce na godzinę. Najlepiej ustawić garnek na słoneczku, ale ja robiłam napój w pochmurny dzień, więc musiało wystarczyć, że w mojej kuchni jest ciepło.

Po godzinnym nabieraniu treści, zawartość garnka odcedza się. Gęste idzie do śmieci, a do rzadkiego należy dolać sok z cytryny i pomarańczy. 

I jeszcze trochę wody. Napój znów musi godzinę stać w cieple, a potem można go już pić. Na ciepło, z lodem albo z dodatkiem gazowanej wody.


Ja wypiłam napój w temperaturze pokojowej. Bardzo był smaczny i zdaje się zdrowy. Podejrzewam też, że może być dobry na dolegliwości dnia następnego, jak myślicie?

A następnym razem będzie kolejna Gwinea, tym razem ta ze stolicą w Bissau. Zapraszam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz