Niewątpliwą zaletą Dakaru jest jego położenie – z miasta blisko nie tylko do plaż i ciepłych
wód Oceanu Atlantyckiego, ale też do rozmaitych wysp, z których każda oferuje
gościom inne atrakcje. Dzięki temu, bez konieczności odbywania długich podróży,
bez codziennego pakowania plecaka i poszukiwania nowego hotelu, można spędzić
kilka dni, zwiedzając miejsca atrakcyjne przyrodniczo, ważne historycznie lub
po prostu piękne.
wyspa Gorée
O wyspie N’Gor już pisałam, dziś kolej na Gorée. To, że należy tam popłynąć wiedziałam
jeszcze przed przyjazdem – wyspa wpisana jest na listę UNESCO i stanowi ważny
punkt na historycznej mapie świata, przez kilka bowiem stuleci była największą
bazą handlu niewolnikami w Afryce. Nawet w polskojęzycznym internecie można
znaleźć na ten temat całkiem sporo informacji.
promy na wyspę wypływają z dużego międzynarodowego portu
Do portu szłam zatem, wiedząc, że wyspę Gorée odkrył w 1444
roku portugalski żeglarz, Denis Diaz. Że należała przez jakiś czas do
Holendrów, czego ślad widać w jej nazwie – Goede Reede znaczy podobno
„dobry port”. A przede wszystkim wiedziałam, że to właśnie stąd Francuzi
wysyłali statki pełne niewolników. Będąc w Ghanie odwiedzałam już takie
miejsca, więc nie spodziewałam się niczego zaskakującego.
przed Domem Niewolników
I rzeczywiście – Dom
Niewolników, do którego prawie wszyscy pasażerowie promu udali się natychmiast
po przypłynięciu na wyspę, składa się z takich samych elementów jak zamki w Cape Coast czy Elminie. Na górze pokoje białych panów, na dole ciemne wilgotne
cele, w których niewolnicy oczekiwali na statek mający zabrać ich do Ameryki czy
Europy.
Senegalski Dom Niewolników jest może nieco mniejszy niż te, które widziałam w Ghanie, za to tłok w nim większy, a przewodnicy oprowadzają wycieczki po francusku.
Nie zabawiłyśmy tam więc zbyt długo. Popatrzyłam jeszcze na tablicę upamiętniającą wizytę Jana Pawła II i poszłyśmy zapoznawać się z innymi fragmentami wyspy.
Senegalski Dom Niewolników jest może nieco mniejszy niż te, które widziałam w Ghanie, za to tłok w nim większy, a przewodnicy oprowadzają wycieczki po francusku.
Nie zabawiłyśmy tam więc zbyt długo. Popatrzyłam jeszcze na tablicę upamiętniającą wizytę Jana Pawła II i poszłyśmy zapoznawać się z innymi fragmentami wyspy.
I wtedy właśnie, gdy tylko opuściłyśmy główny szlak
turystyczny i skręciłyśmy w boczne uliczki, zakochałam się w Gorée.
Nie zrozumcie mnie źle, oczywiście wiem jak ważnym miejscem jest Dom Niewolników, i że trzeba bezustannie przypominać i edukować, mając naiwną nadzieję, że nigdy już ludzie ludziom nie zgotują takiego losu. Gdyby na Gorée był tylko Dom Niewolników, to też byłabym zadowolona z wizyty i opowiedziałabym Wam o tym miejscu. No ale nie mogę przecież poprzestać na opisywaniu mrocznych faktów z historii świata, skoro zaraz po wyjściu z muzeum, znalazłam się w raju!
Nie wiem czy będę potrafiła to dobrze opisać, bo to co zachwyciło mnie na piaszczystych uliczkach Gorée (na wyspie nie ma w ogóle samochodów) to coś więcej niż tylko piękne kolonialne budynki,
balkony i okna zatopione w bujnej zieleni,
wielobarwne kwitnące pnącza oplatające mury domów, majestatyczne baobaby
i kolorowe sukienki kobiet siedzących w ich cieniu.
To nieuchwytne coś ukryte
może w żółtym świetle przezierającym przez gałęzie drzew, a może w lekkim
szeleście piasku przesypującego się przez palce stóp, najbardziej wyczuwalne
jest na placach, których na Gorée jest dość sporo.
Każdy taki placyk jest inny – jeden okala wielki baobab, w centrum innego jest nieczynna fontanna lub pomnik.
Ich wspólną cechą jest po pierwsze niewielki rozmiar, a po drugie całkowite zastygnięcie w czasie. Niby mężczyzna siedzący na ławce przy pomniku rusza głową, niby koło fontanny przechodzi dwoje dzieci, niby wiatr poruszył baobabowy listek, a jednak ma się wrażenie, że to wszystko jakiś trójwymiarowy obraz, scena zatrzymana na wieczne podziwianie.
Nie zrozumcie mnie źle, oczywiście wiem jak ważnym miejscem jest Dom Niewolników, i że trzeba bezustannie przypominać i edukować, mając naiwną nadzieję, że nigdy już ludzie ludziom nie zgotują takiego losu. Gdyby na Gorée był tylko Dom Niewolników, to też byłabym zadowolona z wizyty i opowiedziałabym Wam o tym miejscu. No ale nie mogę przecież poprzestać na opisywaniu mrocznych faktów z historii świata, skoro zaraz po wyjściu z muzeum, znalazłam się w raju!
Nie wiem czy będę potrafiła to dobrze opisać, bo to co zachwyciło mnie na piaszczystych uliczkach Gorée (na wyspie nie ma w ogóle samochodów) to coś więcej niż tylko piękne kolonialne budynki,
balkony i okna zatopione w bujnej zieleni,
wielobarwne kwitnące pnącza oplatające mury domów, majestatyczne baobaby
i kolorowe sukienki kobiet siedzących w ich cieniu.
uwaga dla tych, którzy nie zauważyli - na senegalskich ulicach stoją kosze na śmieci!
Każdy taki placyk jest inny – jeden okala wielki baobab, w centrum innego jest nieczynna fontanna lub pomnik.
Ich wspólną cechą jest po pierwsze niewielki rozmiar, a po drugie całkowite zastygnięcie w czasie. Niby mężczyzna siedzący na ławce przy pomniku rusza głową, niby koło fontanny przechodzi dwoje dzieci, niby wiatr poruszył baobabowy listek, a jednak ma się wrażenie, że to wszystko jakiś trójwymiarowy obraz, scena zatrzymana na wieczne podziwianie.
owoce baobabu są jak najbardziej jadalne
Chyba nigdy jeszcze nie widziałam miejsc tak intensywnie
aktywujących ośrodek spokoju mojego jestestwa.
Myślę sobie, że te tysiąc osób, które według Wikipedii zamieszkuje Gorée – to muszą być najłagodniejsi ludzie świata. I że okropnie im trudno pojechać choćby na chwilę na stały ląd.
Myślę sobie, że te tysiąc osób, które według Wikipedii zamieszkuje Gorée – to muszą być najłagodniejsi ludzie świata. I że okropnie im trudno pojechać choćby na chwilę na stały ląd.
mogą tam popłynąć promem, na którym obowiązuje zakaz gry na tam-tamach
Rzeczywiście pięknie.
OdpowiedzUsuńPiękne miejsce :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńUrocza wyspa, aż trudno uwierzyć jaka ma historie.
OdpowiedzUsuńTo prawda, ale niestety na świecie wiele jest miejsc, w których myśl o historii jest niewesoła. Od naszej Warszawy począwszy...
UsuńMust see.
OdpowiedzUsuń