wtorek, 18 lipca 2023

Maroko - Tanger

 Do Tangeru wybrałam się nie ze względu na chęć obejrzenia tego miasta, tylko dla jego dogodnej lokalizacji. 

widok na Tanger z dachu mojego hotelu

Blisko stąd i do niebieskiego Szafszawanu 


i do hiszpańskiej Ceuty. 


W rezultacie, na dokładne poznanie Tangeru zostało bardzo mało czasu i teraz trochę mi żal, bo skoro miasto spodobało się i Henriemu Mattisowi i Teneessee’emu Williamsowi i Francisowi Baconowi (sławnych nazwisk można tu wymienić więcej, ale nie mam już siły ich odmieniać), to musi coś w nim być.

Grand Socco

Mnie, przez kilka spędzonych w Tangerze wieczorów, udało się stwierdzić, że jest tu nieco inaczej niż w miastach w głębi lądu. Bliskość Hiszpanii i to, że przez dziesięciolecia była tu strefa międzynarodowa wpłynęło na atmosferę miasta. Nawet zwykła rozmowa ze sprzedawcą w sklepie czy taksówkarzem odbywa się inaczej, bo oprócz francuskiego, angielskiego i arabskiego, mieszkańcy próbują zwracać się do cudzoziemców po hiszpańsku. Muszę przyznać, że korzystanie z czterech języków podczas krótkiej wymiany zdań na temat wody gazowanej, to niezła gimnastyka umysłowa, być może korzystnie wpływająca na szare komórki, ale dająca poczucie totalnego mętliku w głowie.

brama do medyny

Na szczęście w Tangerze, w przeciwieństwie do wielu innych marokańskich miast, można bez większego trudu zapewnić sobie ukojenie w postaci chłodnego białego wina, które podawane jest w kilku restauracjach na nadmorskim bulwarze. 

całkiem przyjemne marokańskie wino

W ogóle tangerskie lokale cieszą się międzynarodową sławą. To tu przez wiele lat spotykali się artyści, przemytnicy i szpiedzy. Nie wiem, dlaczego film „Casablanka” ma właśnie taki tytuł, ale zdaje się, że pokazuje bardziej atmosferę Tangeru. 

może Casablanka to bardziej chwytliwa nazwa

To tu – rzut beretem od Gibraltaru – przyjeżdżali wszyscy. Podobno ulubionym miejscem tajnych spotkań była kawiarnia Cafe Central, która dziś czerpie z tego korzyści, każąc sobie płacić za herbatę dwa razy więcej niż w innych miejscach. Ale trzeba przyznać, że miło jest posiedzieć przy stoliku z widokiem na Petit Socco, czyli niewielki placyk, na którym zawsze jest na co popatrzeć.

z prawej Cafe Central, z lewej mój - działający od ponad stu lat - hotel

Ja nie miałam na to zbyt wiele czasu, bo ciągle trzeba było dokądś jechać. A to do innego miasta, a to w okolice podtangerskie, gdzie znajdują się atrakcje turystyczne. 


Przede wszystkim należy na własne oczy zobaczyć miejsce, w którym Ocean Atlantycki łączy się z Morzem Śródziemnym. 

latarnia morsko-oceaniczna

Byłam kiedyś tam, gdzie rzeka Wolta wpada do Atlantyku i pamiętam, jak zadziwiła mnie wyraźna granica między dwiema wodami. Teraz też miałam nadzieję na coś podobnego. Jednak okazało się, że słony ocean nie odróżnia się wizualnie od słonego morza i w to, że jest się na granicy dwóch akwenów, trzeba uwierzyć na słowo. 

na słowo trzeba też uwierzyć, że na strzałkach jest napisane,
że po lewej mamy ocean, a po prawej morze



Ale miejsce jest bardzo ładne i warto się wybrać na taką krótką podmiejską wycieczkę.


można też coś zjeść z widokiem na wodę, ale chyba dopiero po zmierzchu,
bo te rachityczne drzewka nie ratują przed palącym słońcem

Kilka kilometrów dalej znajdują się jaskinie Herkulesa, opisywane wszędzie jako wspaniała atrakcja turystyczna (cena biletu zdaje się potwierdzać to przekonanie). Dla mnie było to chyba największe marokańskie rozczarowanie. 

legenda mówi, że Herkules nocował tu mniej więcej wtedy,
gdy stawiał słup w Ceucie

Jaskinia jest niewielka i pozbawiona naturalnej urody przez dostosowanie jej do potrzeb zwiedzających.


 Pęknięcie skał od strony oceanu może rzeczywiście przy odrobinie dobrej woli przypomina kształt kontynentu afrykańskiego, ale nie jest to na tyle zachwycające, żeby koniecznie wymagało obejrzenia.


Myślę, że – jeśli pojadę jeszcze kiedyś do Tangeru – skupię się raczej na poznawaniu samego miasta, które ma w sobie moc, każącą niektórym zostać w nim na zawsze. Coś w tym musi być…







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz