poniedziałek, 2 marca 2020

KrajKuchnia - Burundi


Afrykańskie dania zwykle nie są wyrafinowane. Ich głównym zadaniem nie jest sprawianie uciechy oczom ani igranie z kubkami smakowymi. Mają przede wszystkim zaspokoić głód i dać sił do pracy.
Jeśli przy okazji uda się zrobić coś smacznego, to wartość dodana. I dzisiejsze danie z maleńkiego kraju wciśniętego między Rwandę a Tanzanię, właśnie takie jest. To znaczy pożywne i nawet dość smaczne, ale stanowczo nie piękne.

Burundi ze stolicą w Budżumburze

Co nie znaczy, że przyrządzenie go nie sprawiło mi przyjemności. Sprawiło, i to dużo. Przepis na burundyjskie danie wymagał użycia plantanów, które nie są dostępne w zwykłych warszawskich warzywniakach. Na szczęście jest u nas kilka sklepów afrykańskich, więc urządziłam sobie wycieczkę do jednego z nich (ulica Borsucza, na tyłach bazaru przy Bakalarskiej). I to właśnie była ta przyjemność. Bo nie dość, że kupiłam plantany i okrę, to udało mi się - zapomniawszy o lutowej szarudze – przenieść na chwilę do cudownej, chaotycznej, kolorowej i egzotycznej Afryki. Polecam Wam wizytę w tym sklepie, w którym są nie tylko artykuły spożywcze i afrykańskie alkohole (w tym wino palmowe), ale też kosmetyki i sztuczne włosy, a pani sprzedawczyni – bardzo miła Kamerunka – plecie warkoczyki i w ogóle może na zamówienie zrobić prawdziwą afrykańską fryzurę. Na to się nie zdecydowałam, ale spędziłam w tym sklepie dłuższą chwilę i na pewno jeszcze wrócę. Zwłaszcza, że przede mną jeszcze potrawy z wielu afrykańskich krajów.
Po tym nieco przydługim wstępie przejdźmy może do tematu dzisiejszego etapu KrajKuchni, czyli dania z Burundi. Będzie to fasola z plantanami.


 Robi się ją bardzo prosto. Fasolę należy albo namoczyć na noc i ugotować, albo wyjąć z puszki. W każdym przypadku wrzuca się ją na patelnię, na której uprzednio usmażyła się cebula i pokrojone w plasterki plantany. 


Następnie należy dolać litr wody i gotować wszystko, aż woda wyparuje i danie uzyska konsystencję gęstej ciapy. Potem tylko doprawia się do smaku solą i chili.
Jak widać, danie nie jest zbyt efektowne, więc pewnie nie będę go serwować gościom. Ale sama zjadłam bez przykrości. Było dość smaczne i na długo dało poczucie sytości.



Tak oto dotarliśmy do końca kolejnego etapu – Burundi to ostatnie państwo na literę B. Było ich wiele – aż 17 (ale to nie rekord, będą jeszcze obfitsze litery) – i to z praktycznie wszystkich stron świata, dzięki czemu odbyłam wirtualnie kilka naprawdę ciekawych wypraw.
Przed nami litera C – znacznie mniej liczna, ale też zapowiada się ciekawie. Zapraszam zatem na następny kawałek KrajKuchni – będzie danie z Chile.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz