Armenia to kraj, o którym prawie zawsze myśli w tercecie:
Gruzja, Armenia, Azerbejdżan. Sąsiadują ze sobą, mają wspólnie poplątane losy,
regiony, o które się kłócą itd. I jedzenie też, zdaje się, jest we wszystkich
tych kaukaskich państwach podobne. W Warszawie działa nawet sieć piekarni
gruzińsko-ormiańskich. I nie wiem, czy kupowane tam płaskie chlebki lub nadziewane wiśniami albo twarogiem bułeczki są bardziej z Tbilisi czy z
Erywania.
Mam nadzieję, że za niedługo uda mi się osobiście to
sprawdzić, ale na razie muszę się zadowolić tym, że przepis, który znalazłam w Internecie, został przyporządkowany do działu „kuchnia ormiańska”. Wybrałam
sobie z niego dolmy z soczewicą.
Dolmy to oczywiście małe gołąbki zawijane w liście winogron.
To nie było dla mnie nowością. Jednak te ormiańskie mają bardzo ciekawe
nadzienie i dlatego postanowiłam je zrobić.
Ale najpierw zajęłam się liśćmi. Krótkie badanie internetowe
wykazało, że należy używać młodych liści, zrywanych wczesnym latem, tak do
lipca. Tylko, że wtedy nie wiedziałam jeszcze, że będą mi potrzebne. A teraz
jest wrzesień. I co, mam czekać prawie rok, aż winorośl znów będzie młodą? E –
pomyślałam sobie – wybiorę takie mniejsze i pogotuję je dłużej. Tak zrobiłam i
teraz już wiem, że stare mogą udawać młode tylko do pewnego stopnia i niestety,
pomimo długiego gotowania, pozostają twarde. Dlatego, o ile nie macie w pobliżu
sklepu z zagranicznymi specjałami spożywczymi i nie możecie kupić wekowanych
liści – poczekajcie do wiosny.
Twardość starych liści wpłynęła oczywiście niekorzystnie na
jakość dania, ale nie uniemożliwiła mi jego obiektywnej oceny. Wysokiej, bo
potrawa jest naprawdę bardzo przyjemna. Liście faszeruje się mieszanką
soczewicy, kaszy manny, cebuli, śliwek, rodzynek i zieleniny typu natka,
kolendra czy mięta.
okazało się, że nie mam rodzynek, więc wzięłam żurawinę
Zrobione z tego wszystkiego nadzienie należy przyprawić do
smaku i ułożyć na liściach, które zawija się jak gołąbki.
Gotowe pakieciki trzeba ułożyć ciasno na dnie garnka i obłożyć kawałkami suszonych moreli.
Następnie zalewa się to wszystko wodą (ale tylko ciut ponad powierzchnię
gołąbków) i gotuje. Nie wiem, jak długo, bo w przepisie napisano, że „do
miękkości”, a przecież i farsz i liście (teoretycznie) miękkie były już na
wstępie. Pogotowałam więc tak na oko, aż woda się wchłonęła i wyglądało, że to
już.
Dolmy, którym udało się utrzymać kształt i akurat miały ciut
mniej stare liście, zjadłam z dużą przyjemnością. I z pewnością wrócę jeszcze
do tego dania, bo farszu zrobiłam za dużo i teraz czeka w zamrażarce na dostawę
młodych liści.
A ja już przenoszę się na koniec świata – następna potrawa
będzie z Australii. Zapraszam!
No nie, to nie było danie tego kraju. Liście złe, zamiast rodzynek żurawina...do poprawki!
OdpowiedzUsuńA kto mòwi ,że wszystko musi byc takie same jeśli nie ma jakiegoś składnika to trzeba kombinowac
UsuńByło, było :) Często daję żurawinę zamiast rodzynek, jak mi brakuje.
OdpowiedzUsuń