sobota, 28 września 2019

U stóp Wielkiego Kaukazu


Kiedy mówię znajomym, że się dokądś wybieram, reagują najczęściej pytaniem:
- A co tam jest?
Tymczasem według mnie, nie zabytki i cuda natury stanowią o atrakcyjności jakiegoś miejsca i o tym, czy podróż była udana. Najważniejsi są spotykani po drodze ludzie – to oni wpływają na wyjątkowość i jakość wspomnień.
Azerbejdżan będę pamiętać bardzo dobrze. Zwłaszcza Szeki – miasto oddalone od Baku o około 300 kilometrów, leżące niedaleko południowych stoków Wielkiego Kaukazu.

w drodze z Baku do Szeki

Pojechałam tam autobusem, który poniekąd złapałam na stopa. To znaczy, w okolicach dworca autobusowego w Baku zobaczyłam autobus z tabliczką „Szeki”. Zamachałam – no bo co miałam do stracenia – a kierowca zatrzymał się i otworzył drzwi. I dopiero kiedy wsiadłam, zorientowałam się, że autobus jest pusty. Jechał z bazy czy innej zajezdni, a do Szeki miał wyruszyć dopiero za prawie dwie godziny. Ponieważ kierowca był miły, postanowił mnie podwieźć do dworca, pokazać, gdzie jest kasa i z którego peronu będzie odjeżdżać. Odbyliśmy też miłą pogawędkę o życiu i nauce języków obcych, a pan zaproponował, by na postoju wspólnie „czaju popić”.

postój w przydrożnej restauracji

Dzięki miłemu kierowcy następnego dnia poznałam innego starszego pana. Wracałam właśnie z Kiszu, oddalonej o kilkanaście kilometrów od Szeki wioski, w której znajduje się najstarszy kościół Albanii Kaukaskiej. 

 spieszę wyjaśnić, że z tą Albanią to nie jest pomyłka – tak nazywało się państwo, które w starożytności istniało na terenach dzisiejszego Azerbejdżanu. A słowo „albania” oznacza „górzysty kraj”

Wycieczka była bardzo przyjemna z kilku powodów. Po pierwsze kościół świętego Elizeusza to bardzo czcigodny zabytek. Nazywany matką wszystkich kościołów albańskich, zbudowany został na przełomie I i II wieku, czyli w początkowym okresie chrześcijaństwa. 

wnętrze kościoła

i przykościelny ogródek

Po drugie, żeby do niego dotrzeć musiałam na piechotę wdrapać się na wzgórze, którego stoki zajmuje wioska Kisz, co pozwoliło mi zobaczyć, jak wygląda kaukaska górska wieś. 

wiejska droga

A po trzecie, po drodze poznałam bardzo malowniczą grupkę turystów, z którymi razem zwiedziłam kościół. Grupa składała się z czterech osób – Martyniczanki, Lankijki, Nigeryjczyka i Koreańczyka. Wszyscy pracują w Turcji – tam się poznali i postanowili wspólnie spędzić wakacje. Ja z moimi jasnymi włosami i europejskim pochodzeniem idealnie uzupełniłam grupę. Maszerowaliśmy sobie zatem razem, rozmawiając o życiu i podróżowaniu i tylko lekko się zacinaliśmy, gdy miejscowi zadawali nam standardowe pytanie „Where are you from?” Skąd jesteśmy? A no, ze świata 😊.

Kisz

Zdaje się, że odbiegłam od tematu. Miałam przecież opowiedzieć o spotkaniu ze starszym panem. Otóż, po rozstaniu z międzynarodowym towarzystwem, szłam sobie w stronę szosy prowadzącej do Szeki, na której planowałam złapać autobus, gdy nagle ktoś mnie zawołał. Przez płot zobaczyłam dwóch mężczyzn siedzących przy stoliku w ogrodowej restauracji. Z daleka wydało mi się, że jeden z panów to mój wczorajszy kierowca, więc odpowiedziałam radośnie i weszłam do ogródka. Dopiero kiedy zbliżyłam się do stolika, odkryłam, że to zupełnie ktoś inny i że wcale go nie znam. Ponieważ nie wypadało już się wycofać, przyjęłam zaproszenie i usiadłam przy stoliku. Tak poznałam Sohraba, który przez ponad 20 lat był przewodnikiem po rejonie Szeki. Ugościł mnie herbatą i cukierkami oraz kilkoma ciekawymi opowieściami. Jako znawca lokalnej kuchni wystąpił w programie słynnego rosyjskiego kulinarnego podróżnika.  https://www.youtube.com/watch?v=RyA0w8Cljts Mnie też szczegółowo opowiedział o tym, jak należy jeść tradycyjne szekijskie piti.

XVIII-wieczny karawanseraj, w którym nagrywano program

Gorąco namawiał, żebym wieczorem przyszła i spróbowała, ale niestety jego lokal był kilka kilometrów poza miastem i nie udało mi się tam dotrzeć. Sohrab za nic nie chciał mnie wypuścić z pustymi rękami, więc do Szeki wróciłam obładowana jabłkami i dereniem.


I z tymi jabłkami chodziłam po zabytkowych ulicach Szeki, 


zwiedzałam karawanseraj, 

kiedyś zatrzymywali się tu kupcy wędrujący jedwabnym szlakiem, dziś karawanseraj jest hotelem, czyli zachował swoją pierwotną funkcję

pałac chanów

wewnątrz jednego z zabudowań kompleksu pałacowego

 i szekijskie cukiernie, bo miasto to słynie na cały Azerbejdżan ze swoich specjalnych słodyczy.


Ale o tym napiszę w Obiadach czwartkowych. Wypatrujcie!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz