poniedziałek, 14 lipca 2014

Zupa w Bizercie


Całą niedzielę spędziłyśmy w Bizercie i dzisiejszy wpis miał opowiadać o tym portowym mieście – ponoć najstarszym w całej Tunezji.


Miało być o zwodzonym moście,
tak wygląda otwarty most
 
a takie zdjęcie można zrobić, stojąc na zamkniętym moście
 
katedrze zmienionej w dom kultury,
sto lat temu odprawiano tu msze, dziś odbywają się próby zespołu dziecięcego
 
 XII-wiecznym meczecie,

w tym meczecie pozwolono nam zwiedzić główną salę modlitw
 
kolejnym potajemnym fotografowaniu (tym razem pani kazała nam się wspinać na stertę zrolowanych dywanów),
 
a w tym znów z ukrycia, pani powiedziała, żebyśmy wspięły się na stertę dywanów i wystawiły obiektywy aparatów przez otwory w górnej części przepierzenia
 
 
 suszonych kameleonach,
 
podobno mają zastosowanie przy produkcji perfum
 
 
 krowich głowach,
 
 
młynie przyprawowym,
 
ale tam pachniało! (pierwszy młynek służy do mielenia kurkumy)
 
wąskich uliczkach liczącej sobie piętnaście stuleci kazby
 
 
i łódkach kołyszących się na szmaragdowych wodach kanału łączącego jezioro Bizerta z Morzem Śródziemnym.

w naturze kolor wody jest zdecydowanie piękniejszy
 
Ale jak to czasem w życiu i w podróży bywa, jedno wydarzenie potrafi przyćmić wszystko inne. I bardzo chce się opowiedzieć właśnie o nim.
Najpierw kilka słów wprowadzenia. Otóż do Bizerty pojechałyśmy z samego rana, tuż po śniadaniu, które składało się z kawałka suchej bagietki i resztki maminej konfitury truskawkowej przywiezionej z Polski. Potem przez cały dzień nic nie jadłam, bo w ramadanie wszystkie lokale gastronomiczne są pozamykane. Pokątnie wypity w jakiejś bramie soczek był całym moim pożywieniem.

o, na tej klatce schodowej schowałyśmy się, żeby wypić sok
 
W panującym w Tunezji upale głód dokucza znacznie mniej niż w Polsce, ale i tak pod koniec dnia zaczęło mnie już ssać w żołądku. Koło godziny szóstej wieczorem w mieście zaczął się ruch, właściciele restauracji rozstawiali stoliki i przygotowywali się do nocnej aktywności, ale my nie mogłyśmy już czekać, przed nami była jeszcze droga powrotna do Tunisu.

stoliki już stoją, za chwilę pojawią się krzesła, a za godzinę plac zapełni się ludźmi
 
Z pustym brzuchem i smętną miną usadowiłam się więc w minibusie, który miał pojechać do stolicy, gdy tylko pojawi się ośmioro pasażerów. Raczej nie miało to nastąpić zbyt szybko, bo do końca postu brakowało pół godziny i było mało prawdopodobne, żeby ktoś teraz wybrał się w drogę. Krótko mówiąc – wiedziałam, że przyjdzie nam czekać pewnie z godzinę na opustoszałym dworcu, gdzie oprócz nas i kilku kierowców minibusów nie było nikogo. W brzuchu burczało mi coraz głośniej, a świadomość tego, że na dzisiejszą kolację i jutrzejsze śniadanie mam tylko kolejny kawałek suchej bagietki i trzy trójkąciki topionego sera, nie poprawiała sytuacji. Ach, tak zjeść sobie coś dobrego, ciepłego i mokrego…
Chwilę po tym, gdy wypowiedziałam na głos to życzenie, do drzwi minibusa podszedł jakiś pan i spytał, czy może mamy ochotę na zupę, bo za kilka minut kończy się post. Z radości i zdumienia pokiwałam głową tak energicznie, że mało mi nie wypadła z zawiasów. Miły, nie – przecudowny, wspaniały i zachwycający pan, odszedł bez słowa, a po pięciu minutach na moich kolanach spoczęła taka taca:

zupa, chleb, sałatka i dwa briki w folii aluminiowej
 
Byłam dopiero w połowie pysznego krupniku z harissą i cieciorką, gdy pan pojawił się ponownie, niosąc duży głęboki talerz pełen kawałków słodkiego melona. A po kolejnej chwili wręczył nam jeszcze butelkę coca-coli i wody.
Najpierw pomyślałyśmy, że może pan ma gdzieś obok restaurację, ale okazało się, że nie. To jeden z kierowców minibusów, który po prostu chciał podzielić się z nami swoim posiłkiem, ugościć kogoś, kto jest w podróży i nie ma gdzie zjeść iftaru, czyli posiłku kończącego dzień ramadanowego postu.

Kiedy cicho spytałyśmy innego z kierowców, czy powinnyśmy coś zapłacić za obiad, odpowiedział, że broń Boże, w ten sposób obraziłybyśmy ofiarodawcę.
Myślicie, że taka scena mogłaby się rozegrać w słynącej z gościnności Polsce?

7 komentarzy:

  1. Ojejciu, jejciu! Wzruszyłam się!!! To jest takie zdarzenie, które pamięta się do końca życia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak! Teraz już zawsze będę mieć sentyment do krupniku...

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że do tego z procentami też !!!;;)))

      Usuń
    3. Do tego to trochę inny sentyment :)

      Usuń
  2. Wspaniała historia! Ten Twój głód i cudowny wybawiciel... zapewne dostałaś tez różę. Przyznaj się! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem nie, ale były 2 rodzaje chleba, cząstka cytryny do skropienia brika, a w zupie pływała cieciorka. A jak to wszystko pachniało i smakowało!

      Usuń