piątek, 25 lipca 2014

Ulice Tunisu cz. 2


O tuniskiej medynie pisałam już kilkakrotnie. Ale tak naprawdę, znacznie  częściej oglądam dzielnice miasta, które powstały w czasach francuskiego protektoratu, pod koniec XIX i na początku XX wieku. Moja droga z instytutu do domu prowadzi takimi ulicami:
 


przy których stoją takie budynki:




Jeśli zaś chcę pójść do ścisłego centrum, czyli na ulicę Habiba Bourguiby, pierwszego prezydenta i najważniejszej postaci we współczesnej historii Tunezji, to mijam takie domy:

 
Przez, a może dzięki ramadanowi, niektóre z nich poznałam też od środka, bo chcąc się napić, chowamy się zazwyczaj w bramach i na klatkach schodowych.
 
 
Przy okazji oglądamy wyłożone kafelkami ściany i malowniczo wijące się schody.
 
Raz nawet obejrzałyśmy komórkę pod schodami, bo dozorca budynku – wyraźnie dumny ze swojego domu – pokazał nam wszystko bardzo dokładnie, domagając się uwiecznienia na zdjęciach każdego fragmentu jego miejsca pracy i zamieszkania.

 
W wyniku tych wszystkich atrakcji, spacer do ulicy Bourguiby trwa zazwyczaj dość długo. W końcu jednak docieramy do tej najbardziej reprezentacyjnej alei miejskiej. Gdy skończy się ramadan i otworzą się wszystkie znajdujące się tam restauracje i kawiarnie, jej wygląd ulegnie pewnie zdecydowanej zmianie, ale na razie jest to szeroka i pusta ulica.  Dwa pasy jezdni oddzielone są wysadzanym drzewami deptakiem,
 
a po lewej i prawej stronie znajdują się eleganckie hotele, sklepy, teatr narodowy
 
 i katolicka katedra.

 
To chyba dobry moment, żeby powiedzieć słów kilka o tym kościele, bo opisywałam już meczet i synagogę, a chrześcijańskiej świątyni do tej pory jeszcze nie. Już naprawiam niedopatrzenie... Katedra pod wezwaniem św. Wincentego à Paulo i św. Oliwii to największa w Tunezji budowla z czasów kolonialnych.  Nad wejściem do kościoła  umieszczono postać Abrahama błogosławiącego chrześcijan, żydów i muzułmanów.
 
Wewnątrz też starano się stworzyć wrażenie jedności wielu kultur, poprzez połączenie stylów: romańskiego, bizantyjskiego i mauretańskiego.

Odczucie mieszania się różnych światów potęguje dodatkowo fakt, że na niedzielną mszę do świątyni przychodzą właściwie sami czarnoskórzy mieszkańcy Tunisu. Choć wnętrze katedry różni się bardzo od kościoła Bożego Ciała w Akrze, to przez chwilę miałam wrażenie, że przeniosłam się do Ghany. Te same piękne kolorowe sukienki i ciemne twarze.
 
Niestety nie było tańców ani machania chusteczkami – no cóż, jednak nie znajdujemy się w Czarnej Afryce…

 
Po wyjściu z kościoła można pójść w prawo i po około 5 minutach znaleźć się w medynie albo w lewo w stronę placu z wieżą zegarową. To jeden z najbardziej charakterystycznych punktów miasta. Na placu, który kiedyś upamiętniał datę 7 listopada, a od kilku lat nazywa się placem  14 stycznia 2011 (początek arabskiej wiosny)
 
stoi ażurowa, pięknie podświetlana wieczorami, wieża zwieńczona zegarem.
 
Za nią zaś widoczny jest hotel du Lac – konstrukcja nieco dziwna, ale przydatna, łatwa do zapamiętania i widoczna z daleka ułatwia orientację w miejskiej dżungli.
 
To też dobre miejsce, żeby zakończyć spacer, złapać taksówkę (w życiu nie jeździłam tyle taksówkami) i wrócić do domu.

Kolejne dzielnice Tunisu obejrzymy podczas następnego spaceru. Do zobaczenia!

2 komentarze:

  1. Bardzo eleganckie te budynki i ulice.
    Taką piwniczkę pod schodami mogłabym mieć i schody takie też.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko zdaje się, że ta piwniczka jest jednocześnie mieszkaniem dozorcy...

      Usuń