środa, 30 lipca 2014

U źródeł


Okazuje się, że polskie przysłowia nie działają w Afryce. Od jakiegoś czasu zrobiło się okropnie gorąco i – chociaż już parę dni „od Anki” – nawet wieczorem wraca się ze spaceru raczej w stanie oblepienia, a nie orzeźwienia. W tych okolicznościach dziwnym może się wydać pomysł pojechania do gorących źródeł i od razu rezygnuję z jakiejkolwiek próby wytłumaczenia tej koncepcji. Fakt pozostaje faktem – celem dzisiejszej wycieczki była miejscowość słynąca z leczniczych gorących źródeł.
 


Pojechałam tam zbiorczą taksówką (tak zwane louage), do której dowiozła mnie taksówka indywidualna. Gdy do niej wsiadłam, pierwsze co zauważyłam, to papieros w lewej ręce kierowcy. Zaraz potem spostrzegłam szklaneczkę z kawą w jego prawej ręce i muszę przyznać, że już dawno żaden widok tak mnie nie ucieszył. To nic, że brak trzeciej ręki uniemożliwiał trzymanie kierownicy, kto by się przejmował takimi drobiazgami! Najważniejsze, że można normalnie, w biały dzień pić i palić. Wyciągnęłam więc moją butelkę wody i przyłączyłam się do radosnego świętowania. A gdy jechaliśmy przez miasto, co chwila odnotowywałam takie obrazki: otwarta restauracja, mechanik siedzący przed warsztatem z papierosem w ustach, kobieta pijąca wodę z butelki, mężczyzna jedzący bułkę… Cudnie, mówię Wam!

o proszę, w biały dzień, zupełnie otwarcie otwarta restauracja :)
 
No i znowu nie trzymam tematu… ale już się poprawiam! A więc, gorące źródła. Podobno korzystali z nich już Kartagińczycy i Rzymianie. Potem trochę o nich zapomniano i dopiero w XIX wieku ponownie zaczęto doceniać ich uzdrawiającą moc. Dziś też do Korbusu - miejscowości, w której znajdują się źródła - przyjeżdża całe mnóstwo ludzi, w nadziei na wyleczenie astmy, reumatyzmu, artretyzmu i różnych chorób skórnych.

 
Źródeł jest kilka, woda w każdym z nich ma odmienny skład chemiczny i pomaga na inne schorzenia. Żeby zażyć kąpieli w niektórych z nich, trzeba udać się do specjalnego zakładu leczniczego.
jeden z zakładów wodolecznictwa
 
Jest jednak jedno źródło, z którego swobodnie i bez opłat może korzystać każdy. Także i ja. Zatem uzbrojona w kostium kąpielowy poszłam do miejsca, w którym źródło Atrus wpada do morza. Gdy doszłam do nadbrzeżnej skały stwierdziłam, że niestety nie ja jedna postanowiłam skorzystać ze zdrowotnych właściwości gorącej i smrodliwej wody:

 
Widok ten spowodował, że zmieniłam plany i zamiast tłoczyć się z tą setką ludzi w morzu, postanowiłam pomoczyć nogi w miejscu, gdzie źródło wytryskuje ze skały (czy może raczej ze ściany). Jest tam mały basenik, na którego brzegu sadowiła się właśnie jakaś pani, najwyraźniej mająca plany podobne do moich.

 
Pewnie gdybym się uważniej tej pani przyjrzała, zauważyłabym, że usiadłszy na brzegu baseniku, nie włożyła stóp do wody, tylko oparła je o kamień. Ja jednak nie zwróciłam na to uwagi i z impetem włożyłam do spienionej wody prawą nogę. W tej samej sekundzie wydałam z siebie okrzyk i odsunęłam kończynę na bezpieczną odległość. Pani spojrzała na mnie z politowaniem. No, ale skąd miałam wiedzieć, że gorące źródło będzie aż takie gorące?? No dobra, w przewodniku napisali, że temperatura wody jest od 44 do 60 stopni, ale wydawało mi się, że to tak do wytrzymania…

nie wiem jak ci ludzie wytrzymują, co prawda woda źródlana miesza się z morską, ale i tak musi być cieplutko
 
Drugiego podejścia dokonałam  już znacznie ostrożniej. To znaczy, nie próbowałam ponownie wsadzać nóg do basenu, ale chciałam nałapać wody do butelki, żeby zawieźć ją koleżance, która tym razem nie wybrała się ze mną. Nauczona przykrym doświadczeniem, starałam się nie dotknąć żadnym kawałkiem ciała tego ukropu, co skutkowało mizernym powodzeniem w napełnianiu butelki. Na szczęście, po krótkiej chwili podszedł do mnie pan, robiący przy źródle pamiątkowe zdjęcia. Widząc moje nieskuteczne działania, ulitował się nad sierotą, wyjął mi butelkę z ręki i sam napełnił leczniczą wodą.

 
Zapakowana do torby butelka grzała mnie przez całą drogę powrotną. Trochę żałowałam, że na dworze  nie jest jakieś 40°C mniej, wtedy taki termofor w torbie byłby bardzo przyjemny. Ale i tak podróż z Korbusu była ciekawa, bo w moim minibusie jechało wiele barwnych postaci. Były miejscowe wieśniaczki ubrane we wzorzyste stroje i  kolczyki w kształcie wielkich kół z poprzyczepianymi paciorkami oraz monetami i był starszy pan, tak malutki, że stał sobie w samochodzie swobodnie i wcale nie musiał schylać głowy, choć miał na głowie kapelusz. Był to wesoły staruszek, który podróż umilał nam tańcem ze szczotką. Nie wiadomo było, czy obserwować krajobraz – najpierw górskie serpentyny ze szmaragdowym morzem w tle, a potem gaje oliwne – czy przyglądać się jego występom.

mijane po drodze gaje oliwne
 
Nie wiem, z czego starszy pan tak się cieszył, ale pomyślałam, że może tak jak i mnie raduje go koniec ramadanu. Wyciągnęłam więc butelkę i publicznie napiłam się wody (mineralnej, nie tej ze źródła) w duchu wznosząc świąteczny toast – aid mubarak!
 

4 komentarze:

  1. ten malutki pan!!!!!!!!!!!!!! :-))))))))))))))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan był kochany, taki radosny, że aż nie sposób było się do niego nie uśmiechać :)

      Usuń
  2. To przysłowie i u nas ostatnio coś nie działa. Od rana gorąco, a noc także nie przynosi ochłodzenia. Dzisiejszej nocy spalam prawie na balkonie żeby mieć czym oddychać :)

    OdpowiedzUsuń