niedziela, 6 lipca 2014

Świat pomalowany na niebiesko


Sidi Bou Said zawdzięcza swą urodę przybyszom z muzułmańskiej Andaluzji, którzy osiedlili się tu w XV wieku. Najpierw zyskało sławę wśród arabskich muzyków i poetów, potem odkryli je dla siebie artyści z Europy. Legenda głosi nawet, że król Francji, św. Ludwik ożeniony z berberyjską księżniczką, ujrzawszy piękno Sidi Bou Said zmienił imię oraz religię i został tu na zawsze.



Nam udało się zachować resztki przytomności umysłu i  -  co prawda dopiero pociągiem po wieczornym posiłku kończącym dzień ramadanowego postu – wrócić do Tunisu. Przedtem jednak spędziłyśmy wiele godzin w malowniczych zaułkach miasteczka, fotografując właściwie każdy dom, no bo jak nie uwiecznić takich drzwi,
 
 
czy takiego okna?
 

 
 A taką furtkę? Też trzeba!
 
A to? No przecież koniecznie!
 
 Na szczęście w trosce o moje zdrowie psychiczne w pewnym momencie aparat odmówił współpracy, oznajmiając, że rozładowała się bateria. Ja jednak – szaleniec w amoku zawsze coś wymyśli – nie poddałam się i cyknęłam jeszcze parę fotek telefonem.

 
No i teraz mam za swoje, bo jak z tej masy zdjęć mam wybrać kilka, które najlepiej oddadzą atmosferę Sidi Bou Said? Od 1915 roku miasteczko to znajduje się pod ochroną, co oznacza, że nie można budować i ozdabiać budynków jak się chce, wszystkie muszą być w tym samym stylu i kolorystyce. Oczywiście natura ludzka bywa buntownicza i niektórzy próbują swoim domom nadać nieco inny charakter,
 
 
zdarzają się nawet odszczepieńcy, malujący drzwi na czerwono,
 
jednak 99% budynków ma zgodnie z ogólnie przyjętym zwyczajem białe ściany oraz niebieskie drzwi, kraty okienne i inne detale. Do tego wąskie kręte uliczki, kwitnące jaśminy i bugenwille i przepis na czarujące miasteczko gotowy.

Wizyta w Sidi Bou Said polega głównie na spacerowaniu ulicami, ale kilka razy weszłyśmy też do wnętrza biało-niebieskich domów. Odwiedziłyśmy na przykład taki mały meczet, na którego dziedzińcu, czy raczej dziedzińczyku, pachniały jaśminy,
z lewej drzwi do pomieszczenia, w którym dokonuje się ablucji przed modlitwą, w rogu krzak jaśminu
 
 a  sala modlitewna wyłożona słomianymi matami przyniosła mi wspomnienie wakacji na wsi i stodoły pełnej siana i słomy.
 
Ale mi się tam podobało! To chyba jeden z piękniejszych meczetów jakie widziałam. Tak w nim cicho, spokojnie. A wierny, który przyszedł się pomodlić przeprosił mnie, bo musiał przejść przed obiektywem aparatu…
ten niski tunel to ulica - ma nawet swoją nazwę - prowadząca do meczetu

Zwiedziłyśmy także wnętrza domu zamieszkanego przez potomków miejscowego przywódcy religijnego. Właściciel z rodziną mieszka w kilku z 55 pokoi swojego pałacu, pozostałe udostępnione są do zwiedzania.
 
Tu nie ma już takiej ciszy jak w meczecie, bo co chwila pojawiają się zorganizowane grupy turystów (głównie rosyjskich, a przynajmniej rosyjskojęzycznych), ale ich przewodnicy załatwiają sprawę w 15-20 minut i potem znów przez chwilę można mieć cały dom dla siebie. A jest tam na co popatrzeć. Sama architektura i wyposażenie wnętrz robi wrażenie. Salon letni, salon zimowy,
na piętrze pomieszczenia przeznaczone do użytkowania zimowego
 
rozliczne sypialnie, łazienki, sala modlitw,
wykładane kafelkami schody prowadzą do sali modlitw
 
 patio, tarasy,
 
wszystko wyłożone kafelkami, ozdobione kutymi błękitnymi kratami i kwitnącymi krzewami. A do tego w niektórych pomieszczeniach umieszczono figury woskowe, dzięki którym łatwiej można sobie wyobrazić, jak płynęło życie w takiej rezydencji. Pan domu siedzi przy biurku zajęty sprawami urzędowymi,
 
dziewczęta malują stopy henną,
 
w salonie siedzą damy, które przyszły z wizytą.
studnia na dziedzińcu
 
My usiadłyśmy na wyłożonym poduszkami murku w zacienionej części dziedzińca i pijąc wolno herbatę, wyobrażałyśmy sobie, jak by to było, gdyby tak wyglądał nasz akademik J
kuchnia w części prywatnej

Długo zeszło się nam w tym domu. A przecież tyle jeszcze trzeba było zobaczyć. W rezultacie, kiedy już obejrzałyśmy widok roztaczający się z punktu widokowego, cmentarz, o którym pisałam wczoraj, latarnię morską i kilka innych miejsc, okazało się, że słońce właśnie kończy dzień pracy.
 
jak głosi napis, znajdujemy się przed bramą prowadzącą do latarni morskiej Sidi Bou Said
 
Wszyscy wkoło zaczęli  znacznie żwawiej się ruszać, szybko zamykano stragany z pamiątkami, a prawie każdy mijający nas człowiek niósł siatkę z zakupami spożywczymi – za chwilę koniec postu i wreszcie będzie można coś zjeść! Dla nas oznaczało to godzinne oczekiwanie na pociąg, bo przecież maszynista też człowiek i po całym dniu pracy musi się posilić, napić i zapalić papierosa.

kołowrotek przy zejściu z jednego z tarasów :)
 
Kiedy dotarłyśmy do Tunisu było już zupełnie ciemno. Przy dworcu stało kilka taksówek. Ich kierowcy z kawą w jednej i papierosem w drugiej ręce nawet nie drgnęli na nasz widok. Wcale im się nie dziwię, te 2 czy 3 dinary, które mogliby zarobić są zdecydowanie niczym w porównaniu z tym, że wreszcie można się napić…

3 komentarze:

  1. Piękne!!! Wszystko piękne, a te wykładane kafelkami schody mnie powaliły. I kołowrotek :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, kafelki są piękne. Szkoda, że w naszym klimacie mniej się sprawdzają

      Usuń
  2. Fantastyczne te czerwone drzwi! Rewolucja w kraju niebieskich :).

    OdpowiedzUsuń