czwartek, 24 lipca 2014

Obiady czwartkowe

To już ostatni ramadanowy obiad czwartkowy, pomyślałam więc, że trzeba zaproponować coś postnego. Dlatego pokażę Wam, czego i gdzie nie jadłam w Tunezji.



Podeszłam do sprawy sumiennie, przejrzałam wszystkie zdjęcia, przywołałam wspomnienia (ostatecznie jestem tu już 3 tygodnie i to, co wydarzyło się na początku pobytu wydaje mi się prehistorią) i oto wyniki.
Najpierw Bizerta. W tym mieście nie napiłam się kawy w tej miło wyglądającej kawiarni,


bo była zamknięta, z pewnością z powodu ramadanu. Nie zjadłam też nic na bazarze, bo... jakoś straciłam apetyt.


Natomiast w tym miejscu nie posiliłam się,


bo najpierw myślałam, że to pomnik. W ghańskim Cape Coast widziałam kiedyś pomnik kraba, więc uznałam, że tu postawili sobie wielką muszlę. Po jakimś czasie okazało się, że byłam w błędzie i muszla kryje w sobie smażalnię naleśników.


Niestety miała zacząć działać dopiero po iftarze, a my nie mogłyśmy tyle czekać.

W Kairuanie nie zjadłam tych ciasteczek,


bo pan dopiero wiózł je do sklepu (a poza tym wciąż obowiązywał post). Natomiast w tej cukierni nic nie kupiłam,


bo, gdy już odzyskałam słuch po wystrzale armatnim zwiastującym koniec postu,


nie w głowie były mi słodkie ciastka. Chciałam wreszcie zjeść coś konkretnego. Słonego, ciepłego i mokrego. Ciastka nie spełniały tych wymagań, zwłaszcza te różowe i niebieskie.


W poszukiwaniu restauracji trafiłyśmy do tej kawiarni:


Jak widać na zdjęciu jest to lokal obchodzący w tym roku setne urodziny, co niestety nie zmienia faktu, że pożywić się w nim nie da. Arabskie kawiarnie służą do wielogodzinnego  przesiadywania przy szklaneczce słodkiej herbaty i jedzenia się w nich nie podaje. Nie do każdej też mogą wchodzić kobiety. Czy akurat do tej to nie wiem, weszłyśmy tylko, żeby zrobić kilka zdjęć,


a potem wróciłyśmy do poszukiwania prawdziwego jedzenia.

To tyle, jeśli chodzi o Kairuan. Do omówienia został jeszcze Tunis. W stolicy (tu często używa się tego określenia, bo po arabsku nazwa państwa i miasta brzmi tak samo) nie napiłam się tych napojów,


bo nie wiedziałam, kto jest właścicielem tej taczki. Nie zjadłam też baranich kiełbasek od żadnego z tych panów (dym wskazuje miejsca grillowania):


bo chwilę wcześniej najadłam się czymś innym. Wtedy pierwszy raz, widziałam takie stoiska z merguezami (czyli baranimi kiełbaskami właśnie) i strasznie się zasmuciłam, że omija mnie wspaniale pachnące pożywienie. Na szczęście kiełbaski to dość popularne danie i w kolejnych dniach udało mi się naprawić błąd. Teraz już jestem mądra i gdy wieczorem na ulicy widzę dym, to walę jak w dym :). Nie dalej jak wczoraj na kolację miałam bagietkę z merguezami, pomidorem, cebulą i harissą oczywiście.

Chyba też wczoraj pisałam Wam o restauracji, którą zwiedzałyśmy na starym mieście.


Obejrzałyśmy wszystkie jej sale z zapleczem i tarasami włącznie, ale nie przyszło nam do głowy, żeby zasiąść przy takim stoliku:


Chyba uznałyśmy, że to lokal nie na naszą kieszeń.
Takim z pewnością jest restauracja, którą oglądałyśmy dziś. Przed wejściem wisiała kartka, zapraszająca na ramadanowy posiłek za jedyne 50 dinarów (normalnie kosztuje 8-10). Nie zasiadłyśmy więc przy tym stoliku:


zwiedziłyśmy tylko wykwintne wnętrza:


i poszłyśmy dalej, snuć się po wąskich uliczkach Medyny i czekać na koniec ramadanu.
Ach, jak sobie wyobrażę to miasto pełne otwartych restauracji i kawiarni, w których można odpocząć w cieniu popijając chłodne napoje albo sącząc pachnącą miętą herbatę...

11 komentarzy:

  1. Oni dużo tych ciasteczek kolorowych jedzą?
    Właśnie obejrzałam Makłowicza z Tunezji, był na półwyspie Bą (sorry, fonetycznie piszę, na szybko), w mieście Nabel, słynącego z ceramiki i cytrusów. Pokazywał brik - pieróg, ten co był u Ciebie, z tuńczykiem i płynnym jajkiem, merguezy - baranie kiełbaski (ale bym zjadła taką kiełbaskę!), oliwę tunezyjską - kilka rodzajów.
    Pokazywał danie robione przez miejscowego szefa: krewetki pieczone w amforze. Danie wyglądało na proste i możliwe do zrobienia w Polsce, chyba zrobię! Do dużych surowych krewetek dodaje się sól, pieprz, kurkumę, kmin rzymski, słodką paprykę, zgnieciony czosnek, oliwę, pastę z pomidorów, harissę, miesza się. Potem dodaje się pomidory pokrojone w kostkę, zieloną paprykę pokrojoną, cebulę w krążkach, czarne pokrojone oliwki bez pestek. Dodaje się tylko odrobinę wody i wkłada do amfory, ale może to być zwykłe ceramiczne naczynie (nie mam! mam szklane) i wkłada do piekarnika. Po wyjęciu wyglądało wspaniale! Może jutro zrobię, raz się żyje :-)
    Jeszcze pokazywał berberyjski chleb - nazywa się tabuna.
    Gdyby nie Twój wyjazd, nie obejrzałabym tego programu :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak się właśnie zastanawiałam czytając, skąd Ty amforę weźmiesz... mogę Ci przywieźć taki gliniany dzbanek, co się go wypełnia cukierkami i tłucze podczas obrzezania. Tylko czy on żaroodporny jest?
      Oni chyba ogólnie lubią słodycze, a w ramadanie to już szczególnie. A żeby było strojnie i kolorowo też lubią :)
      Kiełbaski są bardzo dobre i pikantne. Ale chyba podróży by nie przetrwały niestety

      Usuń
    2. a krewetki to włupinkach czy obrane?

      Usuń
    3. ale teraz to trzeba biec do leclerca i zakupic ciasto na brik .. :)

      Usuń
    4. trzeba. Na szczęście jest dość tanio. I tak ładnie się nazywa po polsku: ciasto typu północnoafrykańskiego :)

      Usuń
  2. A te baranie głowy pewnie są najlepsze :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i tak, ale te zęby i krwawe kałuże na podłodze...

      Usuń
  3. No i stało się: jadłam prawdziwe merguezy w Warszawie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Marokańską. Może być?
    Maghreb, na Burakowskiej. Jeszcze były tajiny: pulpeciki z sardynkami i wołowina ze śliwką. I bardzo dobra kawa, o smaku różanym, słodziutka. I wino szare.
    Najbliższa okolica tej restauracji to jakieś zagracone podwórko z warsztatami samochodowymi, ale sama knajpka jest bardzo miła i estetyczna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, wiem! Byłam tam kiedyś. ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to są merguezy. Nawet się ostatnio zastanawiałam, czy ta restauracja jeszcze istnieje, fajnie, że tak.
      Ale miałaś pyszny obiad!!!

      Usuń