wtorek, 25 lutego 2014

Jestem :)

No to wróciłam. Wyszłam po bułki i nie mogłam się nadziwić ciszy mojej ulicy. Czy możecie sobie wyobrazić, że przez całą drogę do sklepu nie usłyszałam ani jednego klaksonu?? Nie spotkałam ani jednej krowy, kozy ani bezpańskiej suki. I w ogóle nikt nie chciał sobie ze mną zrobić zdjęcia. Warszawa to doprawdy zadziwiające miasto...
Moja podróż trwała zaledwie trzy tygodnie, a tyle się wydarzyło. Przegrywam właśnie zdjęcia i po raz kolejny przeżywam wszystko od nowa. Najpierw stolica Kataru, w której o wiele łatwiej można spotkać Bengalczyka, Pakistańczyka czy Malezyjczyka niż prawdziwego Katarczyka.




Ad-Dauha zadziwia nie tylko takimi widokami:



ale przede wszystkim zderzeniem nowego ze starym, współczesności z tradycją i ogólnym galimatiasem.




Żeby "ogarnąć" to miejsce trzeba pewnie więcej czasu, ja spędziłam w Katarze tylko jeden dzień, bo przecież spieszyłam się do Bangladeszu - największej niewiadomej tego wyjazdu. Nie znam nikogo, kto był w tym kraju i nie wiedziałam, czego się spodziewać. Okazało się, że jest tam fantastycznie. Głównie dzięki Bengalczykom, którzy zgotowali nam niezwykle gorące przyjęcie.
 


ten szakenie atrakcyjny obiekt, który fotografują chłopcy, to my - usadzeni w szeregu na krzesełkach
 
 


 ogrody ananasowe

 Tak, Bangladesz to przede wszystkim ludzie. I pyszne ananasy rosnące na malowniczych, jak grzebieniem uczesanych wzgórzach.
No i herbata. Ale ta bardziej kojarzy mi się z Indiami, a dokładnie z Dardżylingiem. Herbaciane ogrody oglądałam sobie  z kolejki linowej zawieszonej ponad wzgórzami.
 

 
 A potem była Kalkuta i jej tętniące życiem ulice (z tramwajami!), magiczne zaułki,


 
i złowroga bogini Kali.
 

Kali - czarna twarz, troje oczu i wywalony wielki złoty jęzor
 
 
No i jeszcze Waranasi, nieodmiennie zachwycające.
 

 
Jeszcze mam w sobie trochę tej magii, dźwięków, zapachów i kolorów Indii.
 

 
 Muszę je teraz przytrzymać i opisać zanim wyblakną w codziennej bieganinie. Jeśli macie ochotę na odrobinę amarantu i szafiru z aromatem kardamonu, drzewa sandałowego, różanej herbaty i kadzidła, to zajrzyjcie na mój blog jutro, pojutrze i popojutrze...

3 komentarze:

  1. Ewo, czekamy niecierpliwie!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. No coś ty- w Katarze bardzo łatwo jest spotkać rodowitego Katarczyka - niby ich mało,a wszędzie ich pełno :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pewnie zależy, gdzie się przebywa. Ja i w hotelu i w taksówce i na ulicy ciągle natykałam się na cudzoziemców, do których nawet nie wiedziałam, po jakiemu się odezwać. A Katarczycy to mi tylko tak migali gdzieś na horyzoncie. No, ale byłam tam tylko jeden dzień i to wyłącznie w centrum Ad-Dauhy, może oni się kryją gdzie indziej :))

      Usuń