Bengalczycy czy Banglijczycy,
nieważne jak ich nazwiemy, mieszkańcy Bangladeszu są niezwykle przyjaźni, weseli
i ciekawi świata. Po raz pierwszy przekonaliśmy się o tym, jadąc taksówką z
lotniska do hotelu w Dhace. Kierowca, noszący dumne imię Saladyn, całą drogę
opowiadał nam o Bangladeszu i zachęcał do gruntownego zwiedzenia jego pięknego
kraju.
zdjęcie wykonane na wyraźne życzenie pana Saladyna |
A że po angielsku mówił w stopniu
średniopoczątkującym, to rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
- Bangladesz to bardzo piękny kraj. O, tu jest bardzo piękny dom.
- Aha. A co to jest?
- To jest… to jest… to jest bardzo piękne!
- Bangladesz to bardzo piękny kraj. O, tu jest bardzo piękny dom.
- Aha. A co to jest?
dla postronnego obserwatora Dhaka nie jest zbyt piękna, ale przecież najważniejsze jest niewidoczne dla oczu... |
- To jest… to jest… to jest bardzo piękne!
Oprócz niewątpliwej urody Dhaki,
Saladyna zachwycał też jego język ojczysty. Później wielokrotnie jeszcze spotykaliśmy
się z okazywaniem przywiązania do języka. Prawie każdy, z kim
rozmawialiśmy opowiadał nam o tym, że miłość do bengalskiego była powodem wojny
z Pakistanem, który chciał narzucić Bengalowi Wschodniemu urdu. Nasz kierowca
postanowił nauczyć nas kilku słów w najpiękniejszym z języków, a potem –
żebyśmy w pełni mogli docenić urodę bengalskiego – odśpiewał nam hymn
Bangladeszu.
- A teraz wy zaśpiewajcie najważniejszą
piosenkę w waszym kraju – zarządził Saladyn.
Tego samego dnia nawiązaliśmy jeszcze znajomość z dwoma miłymi chłopakami, którzy samozwańczo zostali naszymi przewodnikami po Dhace. Prowadzili nas ruchliwymi ulicami miasta, starając się pokazać stolicę Bangladeszu z jak najlepszej strony.
w starej Dhace |
I muszę przyznać, że
odnieśli pełen sukces, bo chociaż w Dhace nie ma oszałamiających zabytków,
pięknych promenad i tego wszystkiego, co na ogół decyduje o turystycznej atrakcyjności
miasta, to dzień spędzony z Radżem i Szahadą był bardzo udany i potem wiele
razy wspominaliśmy go, jako jedno z najmilszych wydarzeń w podróży. Chłopcy
dwoili się i troili, żeby sprawić nam przyjemność. Zatrzymywali się przy każdym
ulicznym straganie i zachęcali do próbowania bengalskich specjałów.
stoisko ze słodyczami |
Sprzedawcy
bez najmniejszego oporu częstowali nas za darmo swoimi smakołykami, a że z naszej
czwórki ja jedna gotowa byłam spróbować wszystkiego, to moje doświadczenia
gastronomiczne poszerzyły się o blok kajmakowy z trzciny cukrowej, kokosy w cukrze,
fasolową przekąskę „but” oraz podstawowe
danie bengalskiego fastfoodu czyli „fuszkę”.
Oczywiście była też herbata. Radż i Szahada zaprowadzili nas nad brzeg osiedlowego basenu, w którym można było nie tylko popływać, ale przede wszystkim wykąpać się, zrobić przepierkę i umyć zęby.
woda służy do wszystkiego, do mycia zębów i płukania ust też |
Ponieważ – ku żalowi chłopców – nie wyraziliśmy życzenia zażycia kąpieli,
zaproponowano nam wypicie herbaty nad brzegiem basenu. Tego nie mogliśmy już odmówić
i pierwsza podczas tej podróży słodka bawarka spłynęła do naszych gardeł. Nie
było wyjścia, trzeba było wypić do dna, żeby nie sprawić przykrości naszym
gospodarzom i około dziesięcioosobowemu audytorium, które zbierało się w każdym
miejscu, gdzie tylko zatrzymaliśmy się choćby na minutę.
wsiadaniu do rikszy też towarzyszyła grupa gapiów |
Tak było przez cały pobyt w
Bangladeszu. Białych turystów nie ma tam praktycznie w ogóle i Europejczyk wszędzie
wzbudza sensację. Myślę, że można to porównać do pojawienia się czarnoskórego Afrykanina na piątkowym
targu w Wyszogrodzie w 1975 roku. Tylko, że wtedy nie było telefonów
komórkowych i o spotkaniu egzotycznego turysty można było jedynie opowiadać
przy niedzielnym obiedzie. A dziś – nawet w Bangladeszu – każdy ma przy sobie
aparat fotograficzny i bez problemu może zrobić fotkę czwórce dziwnych
białasów.
ci panowie akurat nie mieli aparatów, więc po prostu zatrzymali się, usiedli i oglądali sobie cudzoziemców czyli nas, stojących naprzeciwko |
Bardziej nieśmiali ludzie ustawiali się na naszym tle, pozując do
zdjęcia jak przed pomnikiem Mickiewicza. Ale większość bez skrępowania
podchodziła do nas i prosiła o pozowanie. A jak inni ludzie zobaczyli, że ktoś
robi sobie z nami zdjęcie, to też chcieli. W efekcie staliśmy po 10-15 minut w
jednym miejscu, koło nas ustawiały się kolejne osoby, a flesze błyskały
nieustająco. Mówię Wam, życie celebryty łatwe nie jest…
Radż przez cały dzień namawiał
nas na wizytę na targach książki i choć nie zamierzaliśmy kupować bengalskich
książek, to w końcu zgodziliśmy się. Targi odbywały się w okolicach
uniwersytetu, w parku, w którym proklamowano niepodległość Bangladeszu.
pomnik upamiętniający ludzi poległych w walce o wolność i język bengalski, stoi w miejscu, gdzie proklamowano niepodległość Bangladeszu |
Tam też staliśmy się sensacją. Operator telewizyjny na nasz widok rzucił wszystko i przybiegł nas sfilmować. Scena jak z filmów Barei. Koleżanka i ja udajemy, że z zainteresowaniem czytamy książkę (z której nie potrafimy przeczytać ani jednej litery), a operator kręci.
nie mam pojęcia o czym była ta książka... (PS: na tym zdjęciu oprócz mnie widać też moją pierwszą własnoręcznie uszytą w Ghanie torbę. Niezła, co? :) |
...bo bengalski w niczym nie przypomina znanych mi języków |
Potem odnalazł nas dziennikarz z aparatem
fotograficznym. Chciał sfotografować, jak wychodzimy z targów, ale coś mu
nie wyszło. Zrobił tak strapioną minę, że moja koleżanka zarządziła powtórkę.
My cofnęliśmy się kilka kroków i jeszcze raz wyszliśmy przez bramę, a
rozpromieniony dziennikarz pstrykał swoje upragnione fotki.
Cdn J
spacerując ulicami Dhaki niechcący natknęliśmy się na babcię Radża. Poprosiła o zdjęcie z wnuczkiem |
PS internet każe mi jednak pisać Banglijczycy (tak coś
podejrzewałam). Więc od teraz będzie tak – Banglijczycy to obywatele
Bangladeszu, a Bengalczycy to mieszkańcy Bengalu (po obu stronach granicy).
Co z tą najważniejszą piosenką? Śpiewaliście? :)
OdpowiedzUsuńNo, znalazła się jedna odważna osoba, która odśpiewała :)
UsuńŚwietna lektura, dzięki :-)
OdpowiedzUsuńMiło. Dziękuję!
UsuńEwa super, ja ciągle podziwiam Cię za odwagę przy konsumpcji tubylczych specjałów ale dzięki temu Twoje opisy smakołyków są wiarygodne i oczekujemy więcej a może książka?
OdpowiedzUsuń