środa, 26 lutego 2014

Być jak John Malkovich w Bangladeszu

Bengalczycy czy Banglijczycy, nieważne jak ich nazwiemy, mieszkańcy Bangladeszu są niezwykle przyjaźni, weseli i ciekawi świata. Po raz pierwszy przekonaliśmy się o tym, jadąc taksówką z lotniska do hotelu w Dhace. Kierowca, noszący dumne imię Saladyn, całą drogę opowiadał nam o Bangladeszu i zachęcał do gruntownego zwiedzenia jego pięknego kraju. 
zdjęcie wykonane na wyraźne życzenie pana Saladyna


 A że po angielsku mówił w stopniu średniopoczątkującym, to rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
- Bangladesz to bardzo piękny kraj. O, tu jest bardzo piękny dom.
- Aha. A co to jest?
dla postronnego obserwatora Dhaka nie jest zbyt piękna, ale przecież najważniejsze jest niewidoczne dla oczu...

- To jest… to jest… to jest bardzo piękne!

Oprócz niewątpliwej urody Dhaki, Saladyna zachwycał też jego język ojczysty. Później wielokrotnie jeszcze spotykaliśmy się z okazywaniem przywiązania do języka. Prawie każdy, z kim rozmawialiśmy opowiadał nam o tym, że miłość do bengalskiego była powodem wojny z Pakistanem, który chciał narzucić Bengalowi Wschodniemu urdu. Nasz kierowca postanowił nauczyć nas kilku słów w najpiękniejszym z języków, a potem – żebyśmy w pełni mogli docenić urodę bengalskiego – odśpiewał nam hymn Bangladeszu.
- A teraz wy zaśpiewajcie najważniejszą piosenkę w waszym kraju – zarządził Saladyn.
Tego samego dnia nawiązaliśmy jeszcze znajomość z dwoma miłymi chłopakami, którzy samozwańczo zostali naszymi przewodnikami po Dhace. Prowadzili nas ruchliwymi ulicami miasta, starając się pokazać stolicę Bangladeszu z jak najlepszej strony.
w starej Dhace


 I muszę przyznać, że odnieśli pełen sukces, bo chociaż w Dhace nie ma oszałamiających zabytków, pięknych promenad i tego wszystkiego, co na ogół decyduje o turystycznej atrakcyjności miasta, to dzień spędzony z Radżem i Szahadą był bardzo udany i potem wiele razy wspominaliśmy go, jako jedno z najmilszych wydarzeń w podróży. Chłopcy dwoili się i troili, żeby sprawić nam przyjemność. Zatrzymywali się przy każdym ulicznym straganie i zachęcali do próbowania bengalskich specjałów.
stoisko ze słodyczami

 Sprzedawcy bez najmniejszego oporu częstowali nas za darmo swoimi smakołykami, a że z naszej czwórki ja jedna gotowa byłam spróbować wszystkiego, to moje doświadczenia gastronomiczne poszerzyły się o blok kajmakowy z trzciny cukrowej, kokosy w cukrze, fasolową przekąskę  „but” oraz podstawowe danie bengalskiego fastfoodu czyli „fuszkę”.
Oczywiście była też herbata. Radż i Szahada zaprowadzili nas nad brzeg osiedlowego basenu, w którym można było nie tylko popływać, ale przede wszystkim wykąpać się, zrobić przepierkę i umyć zęby.
woda służy do wszystkiego, do mycia zębów i płukania ust też


  Ponieważ – ku żalowi chłopców – nie wyraziliśmy życzenia zażycia kąpieli, zaproponowano nam wypicie herbaty nad brzegiem basenu. Tego nie mogliśmy już odmówić i pierwsza podczas tej podróży słodka bawarka spłynęła do naszych gardeł. Nie było wyjścia, trzeba było wypić do dna, żeby nie sprawić przykrości naszym gospodarzom i około dziesięcioosobowemu audytorium, które zbierało się w każdym miejscu, gdzie tylko zatrzymaliśmy się choćby na minutę.

wsiadaniu do rikszy też towarzyszyła grupa gapiów


Tak było przez cały pobyt w Bangladeszu. Białych turystów nie ma tam praktycznie w ogóle i Europejczyk wszędzie wzbudza sensację. Myślę, że można to porównać do pojawienia się czarnoskórego Afrykanina na piątkowym targu w Wyszogrodzie w 1975 roku. Tylko, że wtedy nie było telefonów komórkowych i o spotkaniu egzotycznego turysty można było jedynie opowiadać przy niedzielnym obiedzie. A dziś – nawet w Bangladeszu – każdy ma przy sobie aparat fotograficzny i bez problemu może zrobić fotkę czwórce dziwnych białasów.

ci panowie akurat nie mieli aparatów, więc po prostu zatrzymali się, usiedli i oglądali sobie cudzoziemców czyli nas, stojących naprzeciwko

 Bardziej nieśmiali ludzie ustawiali się na naszym tle, pozując do zdjęcia jak przed pomnikiem Mickiewicza. Ale większość bez skrępowania podchodziła do nas i prosiła o pozowanie. A jak inni ludzie zobaczyli, że ktoś robi sobie z nami zdjęcie, to też chcieli. W efekcie staliśmy po 10-15 minut w jednym miejscu, koło nas ustawiały się kolejne osoby, a flesze błyskały nieustająco. Mówię Wam, życie celebryty łatwe nie jest…
Radż przez cały dzień namawiał nas na wizytę na targach książki i choć nie zamierzaliśmy kupować bengalskich książek, to w końcu zgodziliśmy się. Targi odbywały się w okolicach uniwersytetu, w parku, w którym proklamowano niepodległość Bangladeszu.
pomnik upamiętniający ludzi poległych w walce o wolność i język bengalski, stoi w miejscu, gdzie proklamowano niepodległość Bangladeszu


Tam też staliśmy się sensacją. Operator telewizyjny na nasz widok rzucił wszystko i przybiegł nas sfilmować. Scena jak z filmów Barei. Koleżanka i ja udajemy, że z zainteresowaniem czytamy książkę (z której nie potrafimy przeczytać ani jednej litery), a operator kręci.

nie mam pojęcia o czym była ta książka... (PS: na tym zdjęciu oprócz mnie widać też moją pierwszą własnoręcznie uszytą w Ghanie torbę. Niezła, co? :)
  
...bo bengalski w niczym nie przypomina znanych mi języków



Potem odnalazł nas dziennikarz z aparatem fotograficznym. Chciał sfotografować, jak wychodzimy z targów, ale coś mu nie wyszło. Zrobił tak strapioną minę, że moja koleżanka zarządziła powtórkę. My cofnęliśmy się kilka kroków i jeszcze raz wyszliśmy przez bramę, a rozpromieniony dziennikarz pstrykał swoje upragnione fotki.

Cdn J
spacerując ulicami Dhaki niechcący natknęliśmy się na babcię Radża. Poprosiła o zdjęcie z wnuczkiem



PS internet każe mi jednak pisać Banglijczycy (tak coś podejrzewałam). Więc od teraz będzie tak – Banglijczycy to obywatele Bangladeszu, a Bengalczycy to mieszkańcy Bengalu (po obu stronach granicy).

5 komentarzy:

  1. Co z tą najważniejszą piosenką? Śpiewaliście? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, znalazła się jedna odważna osoba, która odśpiewała :)

      Usuń
  2. Świetna lektura, dzięki :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ewa super, ja ciągle podziwiam Cię za odwagę przy konsumpcji tubylczych specjałów ale dzięki temu Twoje opisy smakołyków są wiarygodne i oczekujemy więcej a może książka?

    OdpowiedzUsuń