Litera Ł nie zagości na długo w moim projekcie, bo wśród 194 oficjalnie uznawanych przez Polskę (i Wikipedię) państw, tylko jedno zaczyna się od tej litery. To oczywiście Łotwa, kraj z gatunku tych, co to i byłam i nie byłam. To znaczy kilka, jeśli nie kilkanaście razy byłam w Rydze, ale zawsze miałam tam jakieś inne, pozapodróżnicze zajęcie i w sumie poznałam miasto – że o kraju nie wspomnę - raczej umiarkowanie.
Zapamiętałam z tych wizyt to, że bardzo szybko i wygodnie można się z miasta dostać nad morze, co bardzo mi się spodobało. Mniej polubiłam kwestie finansowe związane z pobytami na Łotwie. Ówczesna waluta tego kraju była jakoś nieprzyzwoicie mocna, za jednego łata płaciło się ponad osiem złotych. Było to powodem różnych niemiłych niespodzianek – niefrasobliwe podejście do małych pieniążków podobnych do naszych pięciogroszówek często kończyło się pustką w portfelu.
Takie to mam łotewskie wspomnienia. Nie pamiętam za to
zupełnie, żebym kiedykolwiek próbowała sklandrausisy – które są tak bardzo
tradycyjnym łotewskim daniem, że aż dostały specjalny certyfikat. Może jada się
je w innej części kraju, nie wiem. No, ale skoro są takie tradycyjne, to
postanowiłam, że one właśnie będą reprezentować kuchnię łotewską w moim
projekcie kulinarnym.
Do zrobienia sklandrausisów skłoniło mnie także to, że zapoznawszy się z listą składników, nie miałam pewności, czy mam do czynienia z daniem głównym, czy raczej z deserem. No bo tak – dolną warstwę tych, powiedzmy, ciasteczek, robi się z mąki żytniej, masła i kminku.
Czyli powinno wyjść coś podobnego do podpłomyków jakichś albo ciasta na pierogi. W charakterze farszu występują ziemniaki, masło i mleko. Można zatem przyjąć, że idziemy w stronę ruskich pierogów. Ale…
Jest też drugi farsz, który robi się z marchewki, śmietany, jajka i miodu.
A całość należy polać śmietaną z miodem, cynamonem i wanilią.
No i jak Wam się wydaje, co z tego wychodzi?
Żeby się przekonać, trzeba sobie zrobić sklandrausisy. Najpierw należy zagnieść ciasto, dodając do mąki i masła trochę wody oraz sól (jeszcze kminek, ale dałam go jedynie symbolicznie, bo nie przepadam za pieczywem z kminkiem).
Dalej z ciastem postępujemy tak jak z pierogowym – wałkujemy i za pomocą szklanki wycinamy kółka. Potem procedury się rozjeżdżają – pierogi należy zalepić, a sklandrausisy pozostają otwarte – trzeba tylko nieco podwinąć brzegi, żeby farsze nie wypadały. Farsze są dwa. Pierwszy to po prostu puree ziemniaczane, przygotowane z ugotowanych i ugniecionych ziemniaków z dodatkiem masła i mleka (no i sól do smaku).
Smarujemy tym dno miseczek z ciasta, ale tak, żeby zostało miejsce na drugi farsz. Robimy go z ugotowanej i ugniecionej marchewki, połączonej z miodem, śmietaną i rozmąconym jajkiem. Masa powinna wyjść przyjemnie słodka.
Wykładamy ją na wierzchu farszu ziemniaczanego. Miseczki z ciasta powinny być w tym momencie pełne, ale nie spiczaste, farsz dosięgać ma tylko do zagiętych brzegów ciasta.
papierowe foremki to mój pomysł, bałam się, że samo ciasto nie wytrzyma obciążenia |
Teraz wstawiamy ciastka do piekarnika. W przepisie nie podano jego gorąca ani czasu. Sklandrausisy należy piec, aż farsz się zezłoci, a ciasto będzie chrupiące. Nie jest łatwo wzrokowo ocenić stopień chrupkości żytniego ciasta, więc skupiłam się raczej na kolorze farszu i po około 15 minutach uznałam, że to już.
W trakcie oczekiwania na upieczenie się ciastek, dobrze jest
przygotować sobie polewę, bo potrzebna jest zaraz po wyjęciu blachy z
piekarnika. Zatem mieszamy śmietanę z miodem, kilkoma kroplami esencji
waniliowej i szczyptą cynamonu. A następnie polewamy tym jeszcze gorące sklandrausisy.
No a potem to już tylko czekamy, aż trochę przestygną i próbujemy! I wiecie, co się wtedy okazuje? Otóż farsz ziemniaczany ukryty pod warstwą marchewki, śmietany i miodu w magiczny sposób zmienia się w budyń. To znaczy, konsystencja pozostaje, ale jedząc sklandrausisy ma się wrażenie, że to słodkie ciastka z budyniem. Bardzo ciekawe doświadczenie smakowe.
Ogólnie całość wypada pozytywnie, choć gdybym miała robić sklandrausisy powtórnie, to chyba wolałabym ciasto pszenne, bo żytnie odejmowało nieco daniu cech deseru, a dodawało siermiężności.
Tak oto, wypełniła się litera Ł. Następnym razem zaczniemy
etap znacznie dłuższy – na M jest aż 17 państw, z których na razie udało mi się
odwiedzić 8. Jako pierwsza będzie Macedonia Północna. Zapraszam!
Wow, bardzo ciekawe danie!
OdpowiedzUsuń