sobota, 29 lutego 2020

KrajKuchnia - Bułgaria


Bułgaria to jedno z moich ulubionych państw. Stanowi perfekcyjne połączenie atmosfery wakacji w ciepłym kraju i swojskości. Kuchnia prawie śródziemnomorska, język na tyle podobny do rosyjskiego, że można się dogadać, ludzie sympatyczni, wino tanie, słońce na okrągło. No, lubię Bułgarię i już!


Swego czasu często tam bywałam i dużo jadałam. Sałatkę szopską oczywiście, ale też makaron marinara, który kiedyś musiałam z sofijskiej restauracji wieźć do Warszawy, bo ciężarnej koleżance śnił się po nocach i koniecznie musiała go zjeść.
Kulinarnych wspomnień mam z Bułgarii całe mnóstwo, ale nie to jest dziś ważne. Moim zadaniem jest zrobić bułgarskie danie. Bez korzystania z przywiezionych stamtąd produktów, niestety.
Postanowiłam, że będzie to pindżur – pasta bakłażanowo-parykowo-pomidorowa, trochę podobna do popularnego, nawet u nas ajwaru.

podstawowe składniki pindżuru to bakłażan i papryki, które należy upiec

Żeby ją zrobić trzeba najpierw upiec bakłażany i papryki. Potem obrać jedne i drugie i dorzucić do garnka, w którym już wcześniej dusiły się pomidory z czerwoną cebulą. 

z pomidorami poszłam trochę na łatwiznę, ale wiadomo, jak smakują świeże pomidory w lutym

Potem dorzuca się jeszcze czosnek, dosypuje trochę chili, sól, pieprz cukier i gotuje aż mieszanka uzyska gęstą konsystencję.


Pod sam koniec dolewa się odrobinę octu jabłkowego i miksuje wszystko razem, tak żeby powstała pasta. W tym właśnie punkcie popełniłam błąd. Pomyślałam, że co za różnica – nawet jeśli gęstość nie jest jeszcze odpowiednia, mogę najpierw miksować, a potem odparowywać. Boleśnie przekonałam się, że jednak różnica jest. Otóż przed zmiksowaniem warzywa grzecznie się gotowały, natomiast po, kiedy były już czymś w rodzaju zupy krem, zaczęły wybuchać. 


To znaczy, gdy mikstura się zagotowywała, garnek bulgotał i wyrzucał z siebie gorące czerwone kleksy, niczym wulkan, który właśnie się aktywował. Jedynym co powstrzymywało erupcję, było nieustanne mieszanie. Ja niestety na chwilę puściłam łyżkę, a kiedy ponownie przysunęłam rękę do garnka, ten strzelił we mnie wrzącą masą i teraz mam na palcu piekący bąbel.
Pamiętajcie zatem, żeby zawsze najpierw uzyskać odpowiednią gęstość, a dopiero potem miksować. Dobrze radzę!
Ale nic to, rana nie jest śmiertelna, a pindżur wyszedł smaczny. 


Do tego okazało się, że w bardzo prosty sposób można zrobić z niego inne – również bułgarskie – danie. Wystarczy wymieszać go z twarożkiem lub gęstym jogurtem (typu bałkańskiego, oczywiście) i już mamy urnebes. Który też jest dobry, a nawet chyba lepszy od pindżuru. Zdaje się, że większą część sosu przerobię właśnie na urnebes. I zjem sobie wspominając letnie wieczory nad Morzem Czarnym…


A następnym razem wybierzemy się do Afryki. Będzie danie z Burkina Faso. Zapraszam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz