poniedziałek, 24 lutego 2020

KrajKuchnia - Brunei


Sułtanat Brunei to małe państewko, w którym miałam okazję spróbować różnych niebanalnych rzeczy. 


Do jedzenia oczywiście. W Bandar Seri Begawan (to chyba stolica o najdziwniejszej nazwie na całym świecie) 

centrum brunejskiej stolicy

mieszkałam tuż obok targu jedzeniowego. To znaczy nie takiego z marchewką i jajkami, tylko ze stoiskami serwującymi gotowe potrawy. Do zjedzenia na miejscu i na wynos. Oj, objadłam się tam nieprzytomnie. Prawie wszystko było dobre i egzotyczne.


Pewnie w Polsce trudno by było kupić składniki do większości z tych dań. Na szczęście znalazłam przepis na coś, co zapowiadało się smacznie i wymagało użycia samych dostępnych u nas produktów.
Przygotowałam więc wszystko, co potrzebne i przystąpiłam do pracy. 


Najpierw nastawiłam ryż. Brązowy basmati. Gotował się spokojnie, pięknie przy tym pachnąc, a ja w tym czasie obierałam i kroiłam warzywa: marchewkę, białą rzodkiew, ogórka i dymkę ze szczypiorkiem.


W woku podsmażyłam przez chwilę ząbek czosnku, a potem dorzuciłam wszystko, co pokroiłam. Smażyłam warzywa kilka minut, czekając aż ryż będzie miękki. Zanim to się stało, wsypałam jeszcze do woka przyprawy: kmin, kardamon, cynamon, kolendrę i goździki. 


Potem nastąpił najdziwniejszy według mnie moment – do warzyw należało włożyć łyżkę tahiny. Pasta sezamowa kojarzy mi się stanowczo z Bliskim Wschodem, a nie z kuchnią rodem z Borneo, ale kazali, to dołożyłam.
W końcu wrzuciłam ryż, który się wreszcie ugotował, wszystko wymieszałam i polałam sosem sojowym oraz sokiem z cytryny. No, może raczej pokropiłam.
Wyszło bardzo smaczne, tahina wbrew moim obawom dodała potrawie przyjemnego akcentu. A strączki groszku dorzuciłam z własnej inicjatywy – brakowało mi trochę żywego koloru.


Następnym razem wracamy do Europy i będziemy jeść po bułgarsku. Zapraszam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz