Udana wyprawa
wcale nie musi być długa, daleka i kosztowna. Wczoraj oddaliłam się od domu o jakieś 10 kilometrów, a spotkałam cały świat. A przynajmniej tę jego lepszą
część, która pozwala mi wciąż żywić resztki nadziei, że jest jeszcze jakaś
szansa dla ludzkości.
W jezuickim
centrum społecznym „W akcji” spotkali się chrześcijanie z krzyżami na szyjach i
muzułmanki w chustach, biali, czarni i żółci, kobiety, mężczyźni oraz dzieci.
„Salam laki
ja Mariam”, czyli „Zdrowaś Maryja” odśpiewano po arabsku. Diabelsko mocną, a
jednocześnie anielsko aksamitną kawę przygotowały wspólnie Etiopka i Erytrejka.
W bębny z równym
zapałem waliły dzieci wszelkich kolorów.
Od siedmioletniego
Karasa, który z dumą prezentuje swoje umiejętności pisarskie (w jego wykonaniu
imię Karas wygląda tak: KRS), dostałam piękny kwiatek.
Pani Jaha
opowiedziała mi bardzo szczegółowo jak robi się chałwę po czeczeńsku.
to danie nie ma nic wspólnego ze znaną nam chałwą, powstaje z usmażonego ciasta makaronowego, zanurzonego w gorącym i gęstym miodzie
Gdy
objadałam się słodkim i lepkim przysmakiem, między mną a stołem przeciskał się
mały, może dwuletni Mustafa, którego na wizytę w kościele jego tadżycka mama
ubrała w białą koszulę i granatową muszkę – wiadomo, miejsce zobowiązuje. Sama
zresztą też włożyła bardzo piękną ozdobną chustę.
Etiopczycy,
Irakijczycy, Ugandyjczycy i Polacy z zainteresowaniem oglądali pokaz slajdów,
prezentowany przez sympatyczną Banglijkę. Choć w sali projekcyjnej było
okropnie gorąco, a ona miała na sobie płaszcz i chustę, z dumą i zaangażowaniem
opowiadała wszystkim zebranym o narodowym ptaku oraz narodowej rybie Bangladeszu.
W
charakterze przewodnika stworzonej naprędce grupki poszłam też zwiedzać
wystawę, którą zorganizowano w kościele. Jeśli będziecie w okolicach
Rakowieckiej, to pójdźcie koniecznie do przedsionka kościoła św. Andrzeja
Boboli i spójrzcie w twarze ludzi, którzy tak samo jak my kochają, tęsknią,
marzą.
Od nas różni ich tylko to, że mieli w życiu mniej szczęścia. I teraz próbują
zbudować swój dom w dalekim, dziwnym i niestety często niełatwym kraju.
Niektórych znam
osobiście, innych tylko z widzenia. Aziziego widziałam wczoraj pierwszy raz –
poprosił mnie, żebym zrobiła mu zdjęcie z jego zdjęciem.
Azizi z Afganistanu calkiem dobrze radzi sobie z naszym trudnym językiem
Gdy cyknęłam fotkę,
podeszła do mnie piękna dziewczyna (jak twierdzi mój kolega, Erytrejki to
najpiękniejsze kobiety świata) i powiedziała: my się znamy, pani Ewa.
Wyobraźcie sobie, że spotkałyśmy się ponad cztery lata temu, jeden jedyny raz w
życiu, w innym zupełnie miejscu i okolicznościach!
Dobrze jest
tak czasem choć na chwilę uwierzyć, że ludzie mogą być dla siebie ludźmi. I trwać w radosnym uniesieniu. Do pierwszych porannych wiadomości w radiu…
z których znów się dowiedziałam, że człowiek człowiekowi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz