Stolicą
Laosu jest Wientian, ale miastem najważniejszym i najbardziej znanym pozostaje
od zawsze Luang Prabang. Jego sława jest w pełni zasłużona – moje pierwsze
chwile w tym mieście (będące jednocześnie pierwszymi chwilami w Laosie)
utwierdziły mnie w przekonaniu, że – tak jak obiecywały przewodniki – trafiłam
do raju na Ziemi.
widok z tarasu naszego hotelu
Z okropnie głośnego, zakorkowanego i zadymionego Bangkoku
przeniosłam się nagle do sennego miasteczka, pełnego pięknych buddyjskich
świątyń,
kolonialnych budynków
i małych kawiarenek spowitych w bujną tropikalną
zieleń.
Do tego rzeki sennie opływające centrum miasta z dwóch stron i znikomy
ruch samochodowy – no po prostu cudownie. Idąc z plecakiem po głównej ulicy
Luang Prabang, gratulowałam sobie w duchu, że zaplanowałam trzydniowy pobyt w
tym mieście.
główna ulica, tuż koło pałacu królewskiego
Zresztą trzy dni to wcale nie tak dużo, samych świątyń jest tu
kilkadziesiąt, a do tego pałac królewski, wzgórze Phu Si zdobne w złoconą stupę
i oferujące piękny widok na Mekong o zachodzie słońca,
targi poranny i nocny
oraz nadrzeczne promenady z miłymi ogródkami, w których pijąc zimną wodę
kokosową, można przyglądać się wodnemu życiu miasta. A kiedy człowiek nacieszy
się już wszystkim, może wyruszyć na nieco dalsze wycieczki do jaskiń,
wodospadów i wiosek.
Postaram się
opowiedzieć Wam o wszystkim po kolei. Zaczniemy od najcenniejszej świątyni
Laosu – zbudowanej w XVI wieku Wat Xieng Thong (Świątyni Złotego Miasta). Zespół
kilku budynków usytuowanych nad brzegiem Mekongu wśród kwitnących drzew i
kwiatów
jest nie tylko szalenie zabytkowy (zbudowano go w 1560 roku) i uchodzi
za wzorzec laotańskiej architektury sakralnej,
stare świątynie Luang Prabang poznaje się po tym, że obwód dachu jest większy od obwodu podstawy budynku
ale też robi wrażenie swoją
urodą i odmiennością od innych świątyń (których w Luang Prabang nie brakuje i
materiału do porównań miałam pod dostatkiem). Nigdzie indziej nie widziałam
takich pięknych, jakby atłasowych ornamentów,
a przede wszystkim lusterkowych
mozaik, które pokrywają ściany świątynnych budowli zarówno od zewnątrz,
Czerwona Kaplica jest domem cennej figury Buddy, równie starej jak sama świątynia
jak i w
środku.
Stanowią one nie tylko ozdobę, ale też opowiadają różne historie.
O na
przykład tu poniżej widać ilustrację do przypowieści o cielaku, który prosi tygrysa, by
oszczędził jego matkę i zamiast niej zjadł jego. Tak właśnie każde dziecko powinno okazywać
matce wdzięczność za jej troskę i opiekę.
Na terenie świątyni znajduje się także budynek mieszczący Królewski Rydwan Pogrzebowy. Ten 12-metrowy powóz ozdobiony jest rzeźbą siedmiogłowego węża naga oraz zupełnie zwykłymi oponami, jak od ciężarówki.
rydwan służył przedostatniemu władcy, ostatni wraz z rodziną został zesłany do obozu reedukacyjnego i wszelki słuch po nim zaginął
Obejrzawszy
świątynię, dobrze jest powłóczyć się trochę po uliczkach Luang Prabang,
pooglądać inne świątynie,
w każdej świątyni musi być bęben - budzik dla mnichów
i oczywiście Budda
lub zajrzeć na wystawę, gdzie można pogłębić
wiedzę na temat rodzajów medytacji praktykowanych w buddyzmie laotańskim.
Typowe dla niego formy medytacji to Samatha (skoncentrowana medytacja
prowadząca do spokoju i wyciszenia umysłu) i Vipasana (dbająca o świadomość
umysłu i rozwój wewnętrzny), a zalecane pozycje medytacyjne wyglądają na
przykład tak:
Tym, którzy
nie czują się na siłach spróbować takiej medytacji, proponuję wyciszenie za
pomocą relaksu w jednej z restauracji nad brzegiem Mekongu lub Nam Khan.
o, na przykład tutaj
Wzdłuż
obydwu rzek jest ich mnóstwo, można więc spokojnie spędzić nawet cały dzień, obserwując życie toczące się na wodzie,
ponad nią
metoda prostowania mostu może nie wygląda przekonująco, ale jest skuteczna, tydzień później most był już naprawiony
i na brzegu.
w porze deszczowej tereny nadbrzeżne są zalewane i stąd gleba tu żyzna
Pod wieczór
należałoby jednak zakończyć błogie lenistwo i obejrzawszy zachód słońca nad
Mekongiem, udać się na nocny bazar.
bazar nazywa się nocny, ale działa od około 18:00 (a budowla górująca nad targową uliczką to pałac królewski, obecnie muzeum)
Można tam nie tylko kupić prezenty dla
całej rodziny i wszystkich znajomych,
kalkulator niezbędny do targowania - sprzedający i klient wystukują na nim naprzemiennie proponowaną przez siebie cenę
ale też wypić pyszny koktajl owocowy albo
przekąsić co nieco (my co wieczór odwiedzaliśmy tę samą panią, która smażyła
nam naleśniki z bananami i mango).
A potem to
już tylko spać, bo przepisy nakazują zamykanie wszelkich lokali przed 23:00 i
życie nocne w Luang Prabang raczej nie jest zbyt bujne. Ale to nic, dzięki temu
łatwiej następnego dnia wstać skoro świt i obejrzeć ceremonię ofiarowywania
jedzenia mnichom i bazar poranny.
po prostu Luang Prabang
O czym
napiszę następnym razem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz