sobota, 14 października 2023

Liban - Bejrut

 Nie jest to zadanie łatwe, ale postanowiłam, że jednak spróbuję w końcu napisać coś o Bejrucie. Miasto to jest podobne zupełnie do niczego. 


Położone przepięknie nad Morzem Śródziemnym, ma wielki potencjał turystyczno-wypoczynkowy. Kiedyś, to znaczy jakieś 60 lat temu ludzie chętnie tu przyjeżdżali. Zatrzymywali się w eleganckich hotelach, takich jak na przykład hotel Saint Georges, który dziś jest pustą skorupą z powybijanymi szybami. 



Jego właściciel nie chciał odsprzedać terenu firmie byłego premiera, Rafika al-Haririego, która wykupiła wszystko wkoło. Hotel jest jednym z bardzo wielu miejsc w Bejrucie, które zmuszają do myślenia o polityce i tragicznej historii Libanu. A trzeba przyznać, że kraj ten dotykają wszelakie nieszczęścia w ilości wprost niemożliwej do wyobrażenia. Wieloletnia wojna domowa, rewolucja, wybuch w porcie 

tu trzy lata temu saletra amonowa wybuchła z siłą 1/5 bomby zrzuconej na Hiroszimę

w muzeum Sursocka znajdującym się kilkaset metrów od miejsca wybuch


można obejrzeć nagrania z monitoringu, pokazujące moment eksplozji

przetykane są krótkimi okresami względnego spokoju, podczas którego też nie dzieje się najlepiej, bo a to covid, a to jakieś mniejsze lub większe odsłony konfliktu z Izraelem. Wszystkie te wydarzenia pozostawiają po sobie pamiątki podobne do hotelu Saint Georges. Jego widok skłania do zadumy, bo budynek – nawet jeśli w nie najlepszym stanie – mimo wszystkich zawirowań, stoi. A Haririego już nie ma, o czym przypomina znajdujący się po przeciwnej stronie ulicy pomnik. Właśnie tu w 2005 roku były premier zginął w zamachu bombowym.


Od tego miejsca rozpoczęłam poznawanie Bejrutu. Jak się potem okazało, to właśnie mniej więcej tu następuje podział miasta. Jeśli pójdzie się w lewo, spotka się zwyczajne życie, 

w tej części miasta znajduje się Uniwersytet Amerykański

ludzi robiących zakupy, kąpiących się w morzu lub palących sziszę na skalistym brzegu. Co prawda wydaje się, że miasto robi co może, żeby utrudnić nadmorski wypoczynek, zagradzając dostęp do wszystkich plaż, 

żeby dotrzeć do morza, trzeba pokonać barierkę i zejść po drabince

ale mieszkańcy Bejrutu pokonują przeszkody i wbrew trudnościom opalają się i kąpią.

 

Nie dziwię im się, bo nie korzystać z tak cudnej wody, byłoby doprawdy grzechem.


Tę „lewą” część miasta poznałam jako pierwszą, dzięki czemu początek pobytu w Bejrucie miałam dość łagodny. Obejrzałam słynne Gołębie Skały, 


przespacerowałam się handlową ulicą Hamra 

nie ma w Bejrucie zbyt wiele takich widoków, ale jeśli już, to właśnie na ulicy Hamra

i nadmorską promenadą. 


A potem postanowiłam pójść do centrum, czyli na plac Męczenników. Wymyśliłam też sobie, że po drodze zjem coś pysznego w jakiejś prostej i bezpretensjonalnej libańskiej knajpce z lokalnym jedzeniem. Taa…


Najpierw szłam pośród niesłychanie nowoczesnych apartamentowców, których mieszkańcy żywią się wyłącznie sushi i caprese. 

podobno mieszkania mają tu po 700 metrów kwadratowych

Okolica w najmniejszym stopniu nie przypominała znanych mi arabskich miast. Nie było ani jednej kawiarni, żadnego stolika na ulicy, żadnych panów pijących kawę i palących sziszę. A potem zrobiło się jeszcze dziwniej, bo okazało się, że wszystkie wyloty bocznych ulic są strzeżone przez zasieki i żołnierzy.

oczywiście zdjęć posterunkom robić nie mogłam,
więc tylko takie coś z daleka Wam pokażę

 Nie utrudniali przejścia i właściwie nie wiem, jaka jest ich rola. Rejon, którego pilnują był chyba kiedyś sercem miasta. Ze starych zdjęć można wywnioskować, że Plac Gwiazdy przy wieży zegarowej był pełnym życia miejscem spotkań. Dziś bardziej przypomina opustoszałą scenografię do filmu. 


Otaczające plac budynki z powybijanymi szybami, gruzem na podłodze i zwisającym żelastwem nie zachęcają raczej do spacerów. 


Podobno te wszystkie zniszczenia pochodzą z okresu rewolucji, czyli roku 2019. Dlaczego do tej pory nawet nie usunięto gruzu i rozbitego szkła? Nie wiem. 


Argument, że nie ma pieniędzy na remont, nie do końca mnie przekonuje. A pomysł, żeby wszystko zamiast posprzątać, otoczyć drutem kolczastym i obstawić żołnierzami jest doprawdy zdumiewający. Chodziłam po tych pustych ulicach, patrząc na mniej lub bardziej zdemolowane budynki i nijak nie mogłam tego pojąć. 



Obejrzenie Placu Męczenników też nie pomogło. 

tak było przed wojną domową, czyli przed 1975 r.

dziś jest tak


prawie 50 lat temu to miało być kino

A widok „suku”, czyli centrum handlowego zbudowanego w miejsce arabskiego bazaru, tylko pogorszył sprawę. Drogie, świecące pustkami sklepy pasowały bardziej do miasta-widma niż do żywego miejsca. 


Nawet istnienie meczetu (których ogólnie w Bejrucie jest bardzo niewiele) i kościoła nie poprawiło sytuacji. Albo przychodzi do nich mało wiernych, albo po nabożeństwie szybko uciekają do innych części miasta.

Ja, żeby zjeść coś libańskiego, musiałam wrócić w „lewy rejon”. Tuż obok hotelu Saint Georges w marinie zwanej Zatoką Oliwek znajduje się bardzo dużo restauracji. W większości serwują kuchnię międzynarodową, ale udało nam się znaleźć lokal z potrawami libańskimi.


Zatoka Oliwek to też dobre miejsce na przechadzkę wśród pięknych jachtów i motorówek. Bardzo przyjemny i zupełnie nieorientalny spacer.


Nie wiem, czy udało mi się przekazać atmosferę Bejrutu, najdziwniejszego z miast Bliskiego Wschodu. Pewnie lepiej będzie, jak obejrzycie go sobie osobiście. Niech tylko spokój powróci w ten kawałek świata. Za co mocno trzymam kciuki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz