Nie jest to zadanie łatwe, ale postanowiłam, że jednak spróbuję w końcu napisać coś o Bejrucie. Miasto to jest podobne zupełnie do niczego.
w tej części miasta znajduje się Uniwersytet Amerykański |
ludzi robiących zakupy, kąpiących się w morzu lub palących sziszę na skalistym brzegu. Co prawda wydaje się, że miasto robi co może, żeby utrudnić nadmorski wypoczynek, zagradzając dostęp do wszystkich plaż,
żeby dotrzeć do morza, trzeba pokonać barierkę i zejść po drabince |
ale mieszkańcy Bejrutu pokonują przeszkody i wbrew trudnościom opalają się i kąpią.
Nie dziwię im się, bo nie korzystać z tak cudnej wody, byłoby doprawdy grzechem.
Tę „lewą” część miasta poznałam jako pierwszą, dzięki czemu początek pobytu w Bejrucie miałam dość łagodny. Obejrzałam słynne Gołębie Skały,
przespacerowałam się handlową ulicą Hamra
nie ma w Bejrucie zbyt wiele takich widoków, ale jeśli już, to właśnie na ulicy Hamra |
i nadmorską promenadą.
A potem postanowiłam pójść do centrum, czyli na plac Męczenników. Wymyśliłam też sobie, że po drodze zjem coś pysznego w jakiejś prostej i bezpretensjonalnej libańskiej knajpce z lokalnym jedzeniem. Taa…
Najpierw szłam pośród niesłychanie nowoczesnych apartamentowców, których mieszkańcy żywią się wyłącznie sushi i caprese.
podobno mieszkania mają tu po 700 metrów kwadratowych |
Okolica w najmniejszym stopniu nie przypominała znanych mi arabskich miast. Nie było ani jednej kawiarni, żadnego stolika na ulicy, żadnych panów pijących kawę i palących sziszę. A potem zrobiło się jeszcze dziwniej, bo okazało się, że wszystkie wyloty bocznych ulic są strzeżone przez zasieki i żołnierzy.
oczywiście zdjęć posterunkom robić nie mogłam, więc tylko takie coś z daleka Wam pokażę |
Nie utrudniali przejścia i właściwie nie wiem, jaka jest ich rola. Rejon, którego pilnują był chyba kiedyś sercem miasta. Ze starych zdjęć można wywnioskować, że Plac Gwiazdy przy wieży zegarowej był pełnym życia miejscem spotkań. Dziś bardziej przypomina opustoszałą scenografię do filmu.
Otaczające plac budynki z powybijanymi szybami, gruzem na podłodze i zwisającym żelastwem nie zachęcają raczej do spacerów.
Podobno te wszystkie zniszczenia pochodzą z okresu rewolucji, czyli roku 2019. Dlaczego do tej pory nawet nie usunięto gruzu i rozbitego szkła? Nie wiem.
Argument, że nie ma pieniędzy na remont, nie do końca mnie przekonuje. A pomysł, żeby wszystko zamiast posprzątać, otoczyć drutem kolczastym i obstawić żołnierzami jest doprawdy zdumiewający. Chodziłam po tych pustych ulicach, patrząc na mniej lub bardziej zdemolowane budynki i nijak nie mogłam tego pojąć.
Obejrzenie Placu Męczenników też nie pomogło.
tak było przed wojną domową, czyli przed 1975 r. |
prawie 50 lat temu to miało być kino |
A widok „suku”, czyli centrum handlowego zbudowanego w miejsce arabskiego bazaru, tylko pogorszył sprawę. Drogie, świecące pustkami sklepy pasowały bardziej do miasta-widma niż do żywego miejsca.
Nawet istnienie meczetu (których ogólnie w Bejrucie jest bardzo niewiele) i kościoła nie poprawiło sytuacji. Albo przychodzi do nich mało wiernych, albo po nabożeństwie szybko uciekają do innych części miasta.
Ja, żeby zjeść coś libańskiego, musiałam wrócić w „lewy rejon”. Tuż obok hotelu Saint Georges w marinie zwanej Zatoką Oliwek znajduje się bardzo dużo restauracji. W większości serwują kuchnię międzynarodową, ale udało nam się znaleźć lokal z potrawami libańskimi.
Zatoka Oliwek to też dobre miejsce na przechadzkę wśród pięknych jachtów i motorówek. Bardzo przyjemny i zupełnie nieorientalny spacer.
Nie wiem, czy udało mi się przekazać atmosferę Bejrutu, najdziwniejszego z miast Bliskiego Wschodu. Pewnie lepiej będzie, jak obejrzycie go sobie osobiście. Niech tylko spokój powróci w ten kawałek świata. Za co mocno trzymam kciuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz