poniedziałek, 20 lutego 2023

Benin - Athieme

 Oczywistych atrakcji turystycznych nie ma w Beninie zbyt wielu. Za to tych nieoczywistych jest całkiem sporo. Jedną z nich jest zatrzymane w czasie, senne miasteczko Athieme, położone jakieś 50 kilometrów od Grand Popo, nad rzeką Mono.


Kiedyś musiało to być ożywione miejsce, dziś z dawnej świetności pozostało kilka budynków, które w posiadanie wzięła przyroda. 


Życie pośród tych dziwnych pomników minionych czasów toczy się jeszcze wolniej niż w innych benińskich miejscach. 


W tutejszym klimacie w ogóle nie da się działać szybko, ale w Athieme wszystko jest jeszcze jakby dwa razy zwolnione.


Można więc powolutku iść sobie aleją schowaną w cieniu wielkich drzew (to też nie jest częste w Beninie), 


robić zdjęcia, rozmawiać ze sprzedawczyniami racuchów i szaszłyków z tofu oraz rozmyślać o życiu i człowieczym losie.


Główna ulica miasteczka prowadzi nad rzekę, 


która w tym miejscu wije się wręcz niemożliwie i tworzy pętelkę.


Po drugiej strony rzeki jest już Togo, więc nie wiem, czy pływanie po niej jest do końca legalne, ale chyba nikt się nad tym nie zastanawia.

być może kiedyś żyły w tu hipopotamy

Dzieci z togijskich wiosek chodzą do szkoły po benińskiej stronie, bo akurat tak im wygodniej.

Siedząc w nadrzecznym barze obserwowałam ich drogę do szkoły. Te, którym było najbardziej spieszno do wiedzy, pokonywały rzekę na własną rękę. 


Pozostałe czekały na dużą łódkę, która mogła zabrać nawet kilkunastu uczniów. 


Z jednej strony szkoła za rzeką to duże utrudnienie, kto się spóźni i nie załapie na łódkę, ma nikłe szanse dotarcia do szkoły. Z drugiej, wyobraziłam sobie polskie dzieci stojące w dżdżysty lutowy dzień, w ogłuszającym hałasie samochodów i autobusów, na przystanku na Trasie Łazienkowskiej. No i nie wiem, kto ma gorzej…


W przygranicznym barze miałam też okazję zderzyć się z różnicą kulturową. Otóż przywiozłyśmy ze sobą trochę sera, kupione po drodze szaszłyki oraz pomidory i urządziłyśmy sobie piknik. Gdy podeszła do nas kelnerka i zobaczyła, że tak po prostu jemy pomidory, nie mogła wyjść ze zdumienia. Tak na surowo?! Okazuje się, że w Beninie pomidor jest jak u nas ziemniak – uważa się, że zjedzenie surowego może doprowadzić do bólu brzucha i ogólnie problemów zdrowotnych.


Z inną cechą kultury Beninu spotkałam się w drodze powrotnej z Athieme. Niedaleko tego miasta jest wioska, której mieszkańcy wyrabiają tradycyjne naczynia – bardzo piękne talerze,


garnki 


i misko-tarki służące do rozcierania pomidorów, z których potem gotuje się sos.


Niestety naczynia, choć piękne, są ciężkie i dość kruche i przewiezienie ich do Polski mogłoby się nie udać. Więc tym razem się nie obkupiłam, dzięki czemu mam w walizce jeszcze trochę miejsca na tkaniny.

Wracając, wstąpiłyśmy też do miejscowości Possotome nad jeziorem Aheme. 


Oczywiście jezioro znajdujące się w niewielkiej odległości od potężnego oceanu, nie ma szans stać się szaloną atrakcją, ale miło było posiedzieć nad brzegiem i popatrzeć na benińskie Mazury.


W ogóle to była bardzo przyjemna wycieczka, dzięki której poznałam kolejny skrawek Beninu. 


PS autorką niektórych zdjęć jest B. Machul-Telus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz