niedziela, 19 lutego 2023

Togo - Kpalimé

 

Do Kpalimé dojechałam później niż zamierzałam, bo choć na miejsce, z którego odjeżdżają taksówki stawiłam się zaraz po świcie, to musiałam czekać półtorej godziny zanim kierowca uznał, że ma już wystarczająco pasażerów i paczek do przekazania (międzymiastowe taksówki służą także jako firmy kurierskie).

stąd odjeżdżają taksówki do Kpalimé

Na szczęście nikt tu nie robi problemu z niespełna dwugodzinnego spóźnienia i przewodnik, z którym byłam umówiona bez problemu zaakceptował przesunięcie czasowe wycieczki. Jej program przewidywał dwa punkty – spacer botaniczny i oglądanie wodospadu.

Najpierw trzeba było jednak wydostać się z miasta i wspiąć dość spory kawałek krętą górską drogą. To właściwie dodatkowa atrakcja, widoki tropikalnego lasu i gór są piękne, ale nie pokażę Wam ich, bo jechanie na motocyklu bez kasku, pełną dziur, kamieni i zakrętów drogą, to dla mnie aż nadto emocji i zdjęć nie robiłam.

Ale za to pokażę Wam, co było potem, kiedy wreszcie mogłam stanąć na własnych nogach i zacząć podziwiać otaczający mnie świat.

Razem z przewodnikiem szliśmy trochę leśnymi, a trochę wiejskimi dróżkami, 


przystając co chwilę, by oglądać:

tutejszą wersję gałki muszkatołowej,


kakao

te malutkie, wyrastające z pnia kwiatuszki zamienią się w duże strąki kakao

roślinę produkującą gąbki 

po namoczeniu wodą uzyskuje się bardzo fajną myjkę

i roślinę wytwórcę pasty do zębów,

drzewo tekowe, którego wielkie liście są świetną alternatywą dla opakowań foliowych (no a drewno, to wiadomo), 


kawę, 


bawełnę


 i inne.

to na przykład roślina pasująca do Wielkanocy,
ponieważ liście ma w kształcie serca Jezusa,
z którego wytrysnęła krew i woda

Odwiedziliśmy wioskę, która za sprawą botanicznych walorów stała się turystyczną atrakcją i która potrafiła ten fakt odpowiednio wykorzystać. Z pozoru jest to wieś, jak wiele innych, z prostymi chatami, 


wodą dostępną w jednym kranie koło głównego placu itd. 

kran zamontowano tak sprytnie, że można nalewać wodę od razu do miski na głowie

A jednak… działa tu sympatyczny, przyjazny turystom bar, w którym można się nie tylko napić, ale też kupić kawę z lokalnych upraw. 


Artysta malarz tworzący batiki i obrazy na tradycyjnych tkaninach i wykorzystujący roślinne barwniki, prezentuje chętnym pracownię i opowiada o swojej twórczości (tylko nie pozwala robić zdjęć obrazom, bo ludzie wstawiają je potem na Facebooku, a on nie chce by jego prace były w „strumieniu śmieci”, którym jest ten portal).


A do tego, co kilkadziesiąt metrów stoją w wiosce kosze na śmieci. 


Podobno co weekend jest akcja sprzątania, a te plastikowe torebki, które leżały na ulicach, to wynik działalności harmatanu, który przywiał je z innych wsi.

gospodarstwo na obrzeżach wioski

i główny plac

Nie wiem, czy jeszcze pamiętacie, ale na początku pisałam, że wycieczka składała się z dwóch części.

Po spacerze botanicznym znów musiałam wsiąść na nieulubiony motorek i pojechać jeszcze kawałek w górę.

Na szczęście tym razem niezbyt daleko. Wystarczyły trzy zdrowaśki i już byliśmy na początku trasy do wodospadu. Zorganizowano to tak, że indywidualny turysta bez przewodnika nie ma najmniejszej szansy zorientować się, że właśnie tu należy zejść z żelaznej maszyny i wejść przez furtkę do ogrodu, który pełni wiele funkcji jednocześnie. 


Tu zaczyna się szlak do wodospadu, ale też działa restauracja serwująca lokalne specjały oraz wino palmowe, które – jak powiedział jeden z panów raczących się trunkiem – jest organiczne, bio i eko. 


Nie mogłam się z nim nie zgodzić, ale mimo wszystko wypiłam tylko jeden łyk z tykwy, która została napełniona dla mojego przewodnika.

wino w wiaderku, tykwa służąca jako szklanka leży na pokrywce

Droga do wodospadu to też spacer botaniczny, bo przecież wkoło rosną same ciekawe rośliny. Obejrzałam więc drzewo awokado, 


dzikie ananasy, 

podobno raczej się nie nadają do jedzenia, coś jak nasze rajskie jabłuszka

drzewo cola, którego orzechy są składnikiem coca-coli 

tu na drzewie


a tu już wyłuskane

i rośliny, z których po stuknięciu wylatują gąbkowate ruloniki. Mój przewodnik rozpina na nich motyle, których jest kolekcjonerem. Teraz latało ich dość dużo, ale podobno za około 3 miesiące będzie sezon motyli i wtedy będzie można spotkać w okolicach Kpalimé mnóstwo tych latających obrazków.

Wodospadu, do którego dotarliśmy nie da się oczywiście porównać z Niagarą czy Iguazu, ale tworzy bardzo przyjemne miejsce. Jest zacisznie, stosunkowo chłodno i ładnie – czegóż chcieć więcej?


Ja uznałam, że wszystkie moje potrzeby zostały zaspokojone. W okolicach Kpalimé jest więcej wodospadów i pewnie można się też wybrać na bardziej ambitne górskie wycieczki. Więc jeśli będziecie w Togo, pamiętajcie, by tu przyjechać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz